Zapowiedzi ślubne II 19 maja 2019 rok Pysar Karolina c. Bogumiła stan wolny Rz-K Załom Akacjowa 3 Raj Paweł Marek s. Marka stan wolny Rz-K Warzymice 23


Majowe

Nabożeństwa majowe – znaczenie i tradycja

Liturgia.pl

Maj jest w Kościele katolickim miesiącem szczególnie poświęconym czci Matki Bożej. Słynne „majówki” – nabożeństwa, odprawiane w tym miesiącu wieczorami w kościołach, przy grotach, kapliczkach i przydrożnych figurach, na stałe wpisały się w krajobraz Polski. Centralną częścią nabożeństwa jest Litania Loretańska. Początków tego nabożeństwa należy szukać w pieśniach sławiących Maryję Pannę znanych na Wschodzie już w V w. Na Zachodzie poświęcenie majowego miesiąca Matce Bożej pojawiło się dopiero na przełomie XIII i XIV w., dzięki hiszpańskiemu królowi Alfonsowi X. Zachęcał on by wieczorami gromadzić się na wspólnej modlitwie przed figurami Bożej Rodzicielki. Nabożeństwo majowe bardzo szybko stało się popularne w całej chrześcijańskiej Europie. Jeden z mistyków nadreńskich, dominikanin bł. Henryk Suzo, w swoich tekstach wspomina, że jeszcze jako dziecko w maju zbierał na łąkach kwiaty i zanosił je Maryi. W XVI w. upowszechnieniu nabożeństwa sprzyjał wynalazek druku. Po raz pierwszy maj został nazwany miesiącem Maryi w wydanej w 1549 r. w Niemczech książeczce „Maj duchowy”, która była odpowiedzią na Reformację. W wielu żywotach świętych oraz kronikach zakonnych można wyczytać o majowym kulcie Maryi Panny. Dobrym przykładem jest św. Filip Nereusz, który gromadził dzieci przy figurze Matki Bożej, zachęcał do modlitwy i do składania u jej stóp kwiatów. Podobne zwyczaje opisują XVII wieczne kroniki włoskich dominikanów. Ojcem nabożeństw majowych jest żyjący na przełomie XVII i XVIII wieku w Neapolu jezuita o. Ansolani. Organizował on w kaplicy królewskiej specjalne koncerty pieśni maryjnych, które kończył uroczystym błogosławieństwem Najświętszym Sakramentem. Wielkim propagatorem tej formy czci Matki Bożej był jezuita, o. Muzzarelli, który w 1787 r. wydał specjalną broszurkę, którą rozesłał do wszystkich włoskich biskupów. Po mimo kasaty jezuitów przez Klemensa XIV, o. Mazurelli wprowadził nabożeństwo majowe w kościele Al Gesu w Rzymie. Rozpowszechnił je również w Paryżu, towarzysząc papieżowi Piusowi VII podczas koronacji Napoleona Bonaparte. To właśnie Pius VII obdarzył nabożeństwo majowe pierwszymi odpustami. W 1859 r. kolejny następca św. Piotra – Pius IX, zatwierdził obowiązującą do naszych czasów formę nabożeństwa, składającego się z Litanii Loretańskiej, nauki kapłana oraz uroczystego błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem. W Polsce pierwsze odnotowane nabożeństwa majowe zostały wprowadzone w 1838 r. przez jezuitów w Tarnopolu. W połowie XIX w. „majówki” odprawiane już były w wielu miastach, m.in. w Warszawie w kościele Św. Krzyża, w Krakowie, Płocku, Toruniu, Nowym Sączu Lwowie i Włocławku. Litania Loretańska, która jest główną częścią nabożeństw majowych, powstała prawdopodobnie już w XII w. we Francji. Zebrane wezwania sławiące Maryję Pannę zatwierdził 11 czerwca 1587 r. papież Sykstus V. Swoją nazwę zawdzięcza włoskiej miejscowości Loretto, gdzie była niezwykle popularna. Ponieważ często modlący się dodawali do niej własne wezwania, w 1631 r. Święta Kongregacja Obrzędów zakazała dokonywania w tekście samowolnych zmian. Nowe wezwania posiadały aprobatę Kościoła i wynikały z rozwoju Mariologii. W Polsce jest o jedno wezwanie więcej. W okresie międzywojennym, po zatwierdzeniu przez Stolicę Apostolską uroczystości Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, za zgodą papieża Piusa XI, do Litanii dołączono wezwanie „Królowo Polski”.

f


Bogna Białecka
Kopia własnego rodzica
Przewodnik Katolicki

fot. Priscilla Du Preez | Unsplash (cc)

Jak to się dzieje, że gdy zostajemy rodzicami, łapiemy się na powtarzaniu zachowań, a czasem wręcz słów własnych rodziców – często także tych, których wcale nie chcemy? Czy można się z tego wyzwolić?

– Nienawidzę siebie. Jestem jak własna matka. Była apodyktyczna i zawsze dyktowała ojcu, mnie i siostrze, co mamy robić. Teraz ja robię dokładnie to samo moim dzieciom i mężowi. Nie umiem się powstrzymać, żeby nie mówić im, co mają robić, jak i kiedy. I jeszcze nigdy nie jest wystarczająco dobrze. Zawsze poprawiam, zupełnie jak moja matka – mówi Joanna.
Jerzy z kolei zwierza się: – Czuję, że jestem nic niewart, całkiem jak mój ojciec. Zimny, zdystansowany. Nienawidziłem tego w nim, jak mogę być jego wierną kopią? To jest bolesne, ale nie wiem, jak to zmienić!
Helena ma lepsze wspomnienia: – Uwielbialiśmy w mamie to, że zawsze była opanowana i kochana. I zawsze dla nas. Dawała pełnię miłości, zawsze to, co najlepsze. Chciałam być jak ona, gdy będę mamą. Dopiero teraz widzę, że to miało konkretne konsekwencje. Nie potrafię swoim dzieciom mówić „nie”, nawet nie wiem, jak to się robi.
Joanna, Jerzy i Helena doświadczają powszechnie spotykanego zjawiska – powtarzania wzorców rodzicielstwa wyniesionych z domu rodzinnego. Czasem ma to wręcz postać powtarzania tych samych słów czy fraz, które słyszeliśmy jako dzieci. Często są to zachowania, których chcielibyśmy uniknąć. Wiele osób ma poczucie „nie chcę popełniać tych samych błędów co moi rodzice”, a potem i tak wpadają w ich pułapkę. Dlaczego tak się dzieje?
Słowa, które stają się częścią nas

Wyjaśnienie najprostsze, banalne, a zarazem zwyczajnie prawdziwe. Z reguły co najmniej do osiągnięcia dorosłości przebywamy regularnie z naszymi rodzicami. Na co dzień obserwujemy ich podejście do współmałżonka, dzieci, ich sposób rozwiązywania konfliktów, wychowania. Rodzice modelują nasz styl komunikacji i rozwiązywania konfliktów. Nie dzieje się to na poziomie świadomym, lecz niejako przesiąkamy tym, obserwując powtarzające się zachowania.
Podobnie przesiąkamy słowami. Dziecko, które wciąż słyszy od osób, które przecież kocha: „Jesteś do niczego”, przyjmuje to jako prawdziwe przekonanie na swój temat. Oczywiście podobnie przesiąkamy słowami: „Jesteś wspaniały, kocham cię”. Nawet jeśli słyszymy jakieś zdanie zaledwie raz na tydzień, to zanim skończymy 18 lat, zostanie to nam powtórzone 936 razy. Nic dziwnego, że to w człowieku zostaje.
Sprzeczne uczucia
Zarówno Joanna, jak i Jerzy wprost nienawidzą rozpoznawanych w sobie zachowań własnych rodziców. Zdają sobie sprawę, że ich zachowania ranią ich dzieci i współmałżonków, lecz czują, jakby nie mieli nad tym kontroli. Dopiero gdy zaczęli się bliżej przyglądać sobie, odkryli, że targają nimi sprzeczne uczucia, powodujące trudności w podjęciu kroków ku zmianie na lepsze.
Joanna tak tłumaczy swoje zachowanie: – Nie chcę być taka jak mama, ale szczerze mówiąc, trudno mi sobie wyobrazić, że tracę kontrolę nad domem. Wiem, że masę rzeczy robię lepiej niż mąż czy dzieci – szybciej, dokładniej. Często wiem wręcz lepiej od nich, czego akurat potrzebują. Jeśli odpuszczę, dom zmieni się w chaos.
Jerzy uzasadnia: – Wiem, że jestem nędznikiem i nie potrafię wysłuchać i docenić uczuć mojej żony czy dzieci. Ale ona jest tak irracjonalna. Naprawdę musi wychodzić z siebie, gdy koleżanka powie jej coś niemiłego? Wiem, że powinienem być bardziej czuły i troskliwy, ale uważam, że żona powinna lepiej panować nad swoimi emocjami, bo w takich sytuacjach tylko mój spokój i dystans ratują nas przed wieloma problemami.
Helena przeżywa jeszcze trudniejszą do rozszyfrowania mieszaninę uczuć. Z jednej strony uważa swoją mamę za ideał do naśladowania, z drugiej ogromny lęk, że do tego ideału nie dorasta. Boi się, że jeśli zacznie mówić swoim dzieciom „nie” czy stawiać wymagania, przestanie być tą najlepszą na świecie mamusią.
Cała trójka doświadcza racjonalizacji. Dzięki racjonalizacji mogą udawać sami przed sobą, że ich zachowania są co najmniej usprawiedliwione, a właściwie to dzięki nim jednak rodzina odnosi konkretne korzyści. Jednocześnie atakują samych siebie za powtarzanie wzorców wyniesionych z domów. Rezultatem jest cierpienie, poczucie sparaliżowania i niemocy zmiany.
Drogi wyjścia
Pamiętajmy, że nikt nie jest ideałem i każdy rodzic ma swoje słabe i mocne strony. Co oznacza, że warto czerpać z mądrości wychowawczej własnych rodziców. Wyzwaniem jest rozpoznanie, po pierwsze – co z własnych rodziców kopiujemy, po drugie – które z metod wychowawczych rodziców przyniosły pozytywne skutki w naszym życiu.
Dlatego warto zastanowić się nad tym, co pamiętamy z dzieciństwa. Jak nasi rodzice okazywali nam miłość, jak stawiali wymagania, o czym rozmawiali, w jaki sposób? Jakie to miało skutki na dłuższą metę. Być może niektóre z rzeczy, których wymagali nasi rodzice (np. regularne sprzątanie swojego pokoju) nie wzbudzały naszego entuzjazmu, jednak przydały się w dorosłości? Co z tego, co dziś robimy, przypomina nam własnych rodziców? Jeżeli mamy rodzeństwo, warto je zapytać czy obserwują u nas jakieś zachowania charakterystyczne dla naszych mam lub ojców. Co z tego jest przydatne? Co można zrobić inaczej, lepiej?
Warto zastanowić się też nad przekonaniami na własny temat. Co słyszeliśmy od swoich rodziców? Jakie słowa pamiętamy? Nurt psychologii poznawczo-behawioralnej wymienia szereg takich błędnych, negatywnych przekonań, które możemy wynieść z rodzinnego domu. Kilka przykładów takich przekonań to: aby zasłużyć na szacunek, musiałabym nie mieć żadnych wad; jestem bezwartościowy; jeśli doznaję krzywdy, to znaczy że sama na nią zasłużyłam; nie wolno mi być sobą, boi ludzie będą mną gardzić. Rezultatem hołdowania tym przekonaniom jest nie tylko niemożność zmiany swojego zachowania wobec bliskich na lepsze, lecz stany depresyjne lub ciągle obniżony nastrój i niewiara w siebie. Jak poradzić sobie z tymi przekonaniami? Nie jest to proste, jednak można się z tym uporać. Rozwiązaniem może być skorzystanie z pomocy terapeuty lub choćby poszukanie dobrych lektur i poczytanie więcej na ten temat. W języku polskim ukazały się m.in. dwie pozycje przybliżające zjawisko negatywnych przekonań: Umysł ponad nastrojem (Christine Padesky, Dennis Greenberge) oraz Radość życia, czyli jak zwyciężyć depresję (David Burns).
Prawda i praca
Warto też stanąć w prawdzie o sobie. Czy przypadkiem, jak Joanna lub Jerzy, nie próbujemy znaleźć usprawiedliwień dla swoich toksycznych zachowań wobec bliskich? A może paraliżuje nas lęk, tak jak w przypadku Heleny? Jeśli tak – potrzebna jest walka z usprawiedliwieniami i irracjonalnym lękiem, poszukanie konstruktywnych alternatyw, być może nawet pomoc zaufanego terapeuty czy duchownego. To podstawa, bez której rzeczywiście nic nie zmienimy i będziemy przenosić w kolejne pokolenie problemy wyniesione z domu rodzinnego.
Bogna Białecka
Przewodnik Katolicki 48/2018 

Jacek Poznański SJ
Cisza i zbawienie
Posłaniec

fot. Soroush Karimi | Unsplash (cc)

Najważniejsze wydarzenia zbawcze dokonały się w ciszy: Narodzenie Jezusa w ciszy nocy, Śmierć w ciszy wieczoru, Zmartwychwstanie w ciszy poranka. Cała Wielka Sobota to milczenie i bezruch. Syn Boży, tak jak spokojnie leżał w żłóbku, spoczywa w grobie. Co robi? Zbawia nas ciszą swojego bycia. W grobie głosi Ewangelię ciszy. Ewangelię ciszy? Tak, cisza jest Dobrą nowiną. Po co nam cisza? Umożliwia rozwój duchowy! Wzywa do nawrócenia. Pozwala uwewnętrznić Tajemnice. Karmi nasz duchowy organizm.

Organizm duchowy

W stworzeniu Bóg dał nam nie tylko naturalne dary, lecz także dary nadprzyrodzone. Dzięki nim mogliśmy uczestniczyć w życiu Boga, mieć udział w Jego naturze. Grzech pierworodny pozbawił nas tego. Jednak przez Narodzenie, Mękę, Śmierć i Zmartwychwstanie zostaliśmy usprawiedliwieni. Usprawiedliwienie to przywrócenie daru łaski uświęcającej. Łaska uświęcająca nadaje kształt naszemu życiu nadprzyrodzonemu, jest jego fundamentem. Wiara w Chrystusa, chrzest w Jego imię, przyjęcie Jego słowa i przemiana serca dokonują przywrócenia łaski uświęcającej dla konkretnego człowieka. Łaska ta nie jest rzeczą, lecz samym Bogiem, który darmo daje się człowiekowi, darmo nawiązuje z nim osobową relację.
Jak rozpoznać w sobie życie nadprzyrodzone? Nie posiadamy go przecież z natury. Jak przyjąć Boga, który się daje? Nasz duchowy organizm potrzebuje do tego szczególnych usprawnień. Są nimi cnoty teologalne: wiara, nadzieja, i miłość. Otrzymujemy je wraz z łaską uświęcającą. One są źródłami i najważniejszymi przejawami życia duchowego. Choć są to dary nadprzyrodzone, to w swoim funkcjonowaniu wyrażają się odpowiednio do sprawności, zwłaszcza moralnych, wypracowanych osobistym zaangażowaniem. Bóg udzielił nam daru wolności, dlatego oczekuje od nas współpracy, dzięki której nasze ukryte życie nadprzyrodzone mogłoby coraz lepiej wyrażać się na zewnątrz.
Nasze władze psychiczno-duchowe potrzebują jeszcze innych usprawnień. Aby stały się wrażliwe i uległe Bożym natchnieniom, konieczne są dary Ducha Świętego. Otrzymujemy je w bierzmowaniu, sakramentalnym Zesłaniu Ducha Świętego, które dopełnia i rozwija chrzest. Dzięki tym darom człowiek może działać na sposób boski. Oznacza to, że otrzymuje on uzdolnienie do działań, które przekraczają jego naturalne możliwości moralne i duchowe. Dary umożliwiają zjednoczenie się z Chrystusem i upodobnienie do Niego. Staje się możliwy rozwój życia duchowego w kierunku życia mistycznego, a polega ono na maksymalnej uległości człowieka wobec Ducha Świętego (ks. M. Chmielewski).
Cisza: pokarm duchowego organizmu

Trwamy w otrzymanej dzięki zbawieniu łasce, gdy świadomie i w sposób wolny przebywamy w uświęcającej obecności Boga, gdy odcinamy drogi ucieczki od obecności. Tymi drogami ucieczki stają się często słowa. Ojcowie Pustyni wskazywali, że choroba całego człowieka objawia się jako choroba ludzkiego słowa. Aby na nowo przyjąć Słowo Boga (ale też słowo ludzkie), mnisi milczeli (M. Schneider SJ).
Bóg jest tym, który się wciąż daje, ale można się zamknąć na dawanie, popełniając grzech. Zamknąć na Boże dawanie się mogą także nasze słowa, źródła wielu grzechów (por. list św. Jakuba 3, 1-12). Często używamy ich, by zagłuszać własne serce, głos Boga i potrzeby bliźnich. Słów używamy, by interpretować po swojemu Pismo św., rytualizować modlitwę, fałszować rzeczywistość oraz racjonalizować nasze zachowania, tzn. pokrętnie tłumaczyć naszą głupotę, słabość, lenistwo, lekceważenie i ignorancję.
Zachowanie ciszy i milczenia może być wyrazem naszej miłości do Boga. Nie ma autentycznej relacji z Bogiem i modlitwy bez ciszy i milczenia. Są one także sposobem okazywania miłości do siebie samego, bo wtedy możemy bez udawania spotkać siebie w prawdzie. W końcu milczenie staje się sposobem miłowania innych, gdyż praktykowanie go uczy powstrzymywania się od ranienia, drażnienia, narzekania, krytykanctwa itd. W ten sposób u Ojców Pustyni zewnętrzna cisza pogłębiona wewnętrznym milczeniem stawała się drogą nawrócenia, a porzucenie słów uwalniało od siebie i od świata. Milczenie było środkiem w walce o czystość serca i pokorę (M. Schneider SJ). W kontekście wiary cisza i milczenie nie są metodą odprężania się, sposobem zagłębianie się w siebie, rodzajem odcięcia się od świata. Są praktykowaniem nawrócenia i formowaniem istotnych postaw wobec Boga.
Cicha modlitwa

Ciszę pielęgnują różne metody modlitwy prostoty. Używają one jednego biblijnego słowa lub krótkiego zdania wypowiadanego wewnętrznie, rytmicznie, bez zagłębiania się w jego znaczenie. W istocie są to różnorakie sposoby dbania o głęboką ciszę w sercu, ciszę przemieniającą, w której wzrasta cały człowiek. Aby praktykować modlitwę prostoty, potrzebna jest łaska. Objawia się ona jako tęsknota za ciszą, bezpośredniością i prostotą w modlitwie, jako pragnienie trwania w uświęcającej Obecności. Do modlitwy prostoty siada się z wiarą w cichą obecność Boga, z wiarą w rzeczywistość sakramentów chrztu i bierzmowania. One ukształtowały w nas organizm duchowy, którego nie da się karmić słowami i pojęciami, ale właśnie cichym przebywaniem w Tajemnicach. Gdy Abba Arseniusz prosił: „Panie, zaprowadź mnie na drogę zbawienia”, usłyszał: Fuge, tace, quiesce: wycofaj się, bądź cichy i spokojny … i módl się. Wtedy, jak mówi abba Sisoes, Peregrinatio est tacere: milczenie staje się pielgrzymką. Pielgrzymką po Tajemnicach wiary.
Jacek Poznański SJ
Posłaniec Serca Jezusowego 4/2014 

Marek Wójtowicz SJ
Od ciemności ku światłu
Posłaniec

fot. Shaun Darwood | Unsplash (cc)

W modlitewnym zachwycie nad tajemnicą Boga

Święty Jan od Krzyża przez całe życie kontemplował piękno Jezusa Chrystusa, Słowo, które stało się Ciałem. Chrystus był dla niego pełnią Objawienia.
Święty Jan od Krzyża (1542-1591) należy do największych mistyków Kościoła. Jego dzieła napisane w modlitewnym zachwycie nad tajemnicą Boga nie przestają być na nowo odczytywane. W swojej ojczyźnie został uznany za jednego z głównych twórców literackiego języka hiszpańskiego. Jego poezja nasycona jest chrześcijańskim doświadczeniem, zaś proza jest pełna symbolicznych wyrażeń. Hiszpański święty został obdarzony mistycznym doświadczeniem Trójcy Świętej, które osiągnęło apogeum w celi więzienia w Toledo (1577 r.), gdzie został umieszczony przez współbraci karmelitów, gdy postanowił przeprowadzić reformę zakonu.
Jan de Yepez urodził się w ubogiej rodzinie w Hiszpanii, w Fontiveros niedaleko Avili w 1542 r. Bardzo wcześnie zmarł jego ojciec, a matki nie było stać na posłanie go do szkoły. Dlatego od wczesnych lat pracował jako tkacz, krawiec i pielęgniarz w szpitalu. Bardzo pragnął się uczyć i kiedy już zgromadził odpowiednią sumę pieniędzy, zaczął naukę w szkole prowadzonej przez jezuitów w Medina del Campo (1559-1563). Tam pod okiem o. Bonifacego nauczył się pięknie pisać w języku kastylijskim. Mając 21 lat, wstąpił do zakonu karmelitów, który w drugiej połowie XVI wieku przeżywał duchowy kryzys. Jan zaledwie rok po święceniach zastanawiał się czy nie wstąpić do kartuzów.
W takim stanie ducha w 1567 r spotkał św. Teresę z Avili, która przeprowadzała wtedy reformę sióstr karmelitanek. Doświadczona mistyczka od razu rozpoznała w nim czystego człowieka, zakochanego w Panu Bogu, i zaproponowała mu przeprowadzenie reformy w męskiej gałęzi karmelitów. Po krótkim zastanowieniu o. Jan dał się przekonać. Nie wiedział, jak wiele cierpień przysporzy mu to zadanie. Zamierzał zachęcać swoich współbraci do powrotu do pierwotnej gorliwości, do modlitwy i do praktykowania surowych umartwień, ale napotkał wielki opór ze strony karmelitów trzewiczkowych, którzy oskarżali go o różnego rodzaju dziwactwa i dzielenie wspólnoty. Konflikt narastał. Z Rzymu został przysłany wizytator do zbadania sprawy na terenie Hiszpanii.

Niełatwy czas i wielkie pociechy

W tym niełatwym czasie wielką pociechą dla o. Jana były jego nieustanne rozmowy z Bogiem, częsta lektura i medytacja Pisma Świętego, długie adoracje Najświętszego Sakramentu oraz codzienne powierzanie swojego życia Bożej Opatrzności. Właśnie pośród największych prób i przeciwności, gdy w 1577 r. był przez swoich współbraci uwięziony w Toledo, powstawały najgłębsze i najpiękniejsze dzieła hiszpańskiego mistyka, m.in. poemat Żywy płomień miłości, w którym opisał on działanie Ducha Świętego w sercu ucznia Jezusa.
W Drodze na górę Karmel święty omawia kolejne etapy, przez jakie musi przejść człowiek wiary, by dojść do coraz doskonalszego zjednoczenia z Bogiem. Mistyk pomaga nam wejść w rytm tajemnicy paschalnej Jezusa Chrystusa, który przez swoją mękę i śmierć na krzyżu przywrócił nam nadzieję nowego życia w Bogu.
W poemacie Noc ciemna znajdujemy opis duchowej sytuacji człowieka: O nieszczęśliwa dolo naszego żywota! W jakim niebezpieczeństwie tutaj żyjemy i z jaką trudnością poznajemy prawdę! To, co jest najjaśniejsze i najprawdziwsze, wydaje się nam ciemne i niepewne. Uciekamy też od tego, czego najwięcej powinniśmy szukać. Idziemy za tym, co jest dla nas zrozumiałe i jasne, choć jest to dla nas najgorsze i na każdym kroku szkodliwe. W jak wielkim niebezpieczeństwie i niepewności żyje człowiek! Jego bowiem wzrok, który powinien by prowadzić do Boga, pierwszy uwodzi go i oszukuje. Jeśli więc chcemy być pewni drogi, musimy zamknąć oczy i wejść w ciemności. Wtedy dusza będzie bezpieczna od nieprzyjaciół, którymi są jej domownicy, czyli jej zmysły i władze! (księga II, 12).

Kontemplacja piękna Jezusa Chrystusa

Święty Jan od Krzyża przez całe życie kontemplował piękno Jezusa Chrystusa, Słowo, które stało się Ciałem. Chrystus był dla niego pełnią Objawienia: Dzisiaj, w obecnym okresie łaski, kiedy wiara jest już utwierdzona w Jezusie Chrystusie i ogłoszone jest już prawo Ewangelii, nie ma potrzeby pytać Boga dawnym sposobem ani też nie potrzeba, by przemawiał jeszcze i odpowiadał, jak wówczas. Dał nam bowiem swego Syna, który jest jedynym Jego Słowem – bo nie posiada innego – i przez to jedno Słowo powiedział nam wszystko naraz. I nie ma już nic więcej do powiedzenia.
Będąc przełożonym zreformowanej wspólnoty karmelitów bosych, w dzień Bożego Narodzenia o. Jan chodził od celi do celi, oznajmiając letrillę o Słowie Bożym:
Dziewica Przenajświętsza
Ze Słowem Bożym w łonie
Do ciebie przyjdzie z drogi
Jeśli Jej dasz schronienie.
Św. Jan od Krzyża umarł w osamotnieniu 14 grudnia w 1591 r. w klasztorze w Ubedzie w wieku 49 lat. Jego relikwie znajdują się w Segowii. Kanonizowany został 1726 roku. Z okazji obchodów 400. rocznicy jego śmierci Jan Paweł II napisał specjalny list, w którym podkreślił aktualność jego mistyki w świecie, stawiającym często Boga na marginesie kultury. I znowu św. Jan od Krzyża jak światło promienieje pośród ciemności niewiary, prowadząc nas do Jezusa Chrystusa, Światłości świata.
Dusza, która podąża w miłości, 
nie męczy innych ani samej siebie.
św. Jan od Krzyża
ks. Marek Wójtowicz SJ
Posłaniec Serca Jezusowego – marzec 2015