Mamy problem, który może rozwiązać tylko Bóg

Radosław Siewniak – założyciel i prezes Stowarzyszenia Do Źródła, ewangelista i nauczyciel Słowa Bożego.

Bóg powiedział, że zapłatą za grzech jest śmierć. Teraz albo przegramy całą wieczność, albo skorzystamy z ratunku, którym jest Jezus. Aby przyjąć to, co ma dla ciebie Bóg, musisz być gotowy do zrobienia dwóch rzeczy.

Być może wielu z nas pamięta, jak w 2003 r. prom kosmiczny Columbia w trakcie wchodzenia w atmosferę okołoziemską uległ katastrofie. Zginęło wówczas siedmioro członków załogi. Komisja powołana przez NASA do zbadania przyczyn tej tragedii stwierdziła, że źródło katastrofy powstało już na samym starcie promu. Była to mała uszczelka ważąca mniej niż 0,5 kg, która w momencie startu oderwała się od jednego ze zbiorników paliwa i uderzyła w delikatną powłokę ceramiczną lewego skrzydła Columbii. Powstałe, niewielkie uszkodzenie było przyczyną tragedii.

Przepaść między tobą a Bogiem

Kiedy wszystko wydawało się pod kontrolą, przez 15 dni i 22 godziny siedmioro członków statku Columbia wypełniało swoją misję, nie wiedząc, że od momentu startu ich życie było skazane na zagładę. Załoga nie miała wiedzy o konsekwencjach uszkodzenia i w związku z tym nie widziała żadnej potrzeby ratunku, kiedy uratowanie było ich najbardziej palącą potrzebą.

Kiedy inżynierowie NASA dyskutowali nad wielkością uszkodzenia, zaraz po starcie, nieświadomy katastrofalnych konsekwencji „małej awarii” dyrektor lotu przesłał wiadomość do dowódcy Columbii, że nie ma żadnego problemu, że sprawa jest opanowana. Najmądrzejsi, najinteligentniejsi ludzie, najbardziej tęgie głowy powiedziały, że wszystko jest pod kontrolą. Nie ma najmniejszych powodów do zmartwień! W rzeczywistości od samego początku załoga Columbii nie miała żadnych szans na ratunek. Oni nie wiedzieli o tym, ale ratunek był ich największą, najbardziej rozpaczliwą i najbardziej desperacką potrzebą. Beznadziejność ich sytuacji potęgował fakt, że gdyby nawet wiedzieli, że ich życie zmierza ku zagładzie, nie mogliby nic uczynić, aby siebie ocalić.

Historia siedmiorga astronautów przebywających na tym fatalnym promie jest ilustracją duchowego stanu każdego z nas. Kiedy grzech po raz pierwszy wtargnął do życia pierwszych ludzi, Adama i Ewy, wydawał się rzeczą bez większego znaczenia. Ale Biblia mówi, że cała ludzkość została zainfekowana tym, co tam się stało. Grzech, bunt Adama i Ewy oddzielił ludzkość od Dawcy Życia. Każdy z nas jest tym grzechem, zepsuciem, buntem zainfekowany. Każdy z nas, niemalże każdego dnia dokłada do wielkości tego problemu. Nasze grzechy wykopały wielką przepaść między nami a Bogiem (zob. Iz 59,2). Przepaść tak wielką, że żaden ludzki wysiłek nie jest w stanie jej pokonać, aby zbliżyć się do Boga. A życie każdego człowieka bez Boga zmierza do zagłady, wbrew temu, co mogą twierdzić „najmądrzejsi tego świata”.

Ratunek, którym jest Jezus

Nasze próby ocalenia samych siebie z tej sytuacji przez próby porządnego życia, sumowania dobrych uczynków są podobne do próby naprawienia uszkodzonego skrzydła wahadłowca taśmą samoprzylepną. Na tyle to jest skuteczne.

Mamy olbrzymi PROBLEM, który może być jedynie rozwiązany przez Tego, który nas stworzył. Wyobraźmy sobie, że inżynierowie NASA zaraz po starcie promu Columbia właściwie ocenili skalę uszkodzenia. Tak nie było, ale spróbujmy sobie to wyobrazić. Wysyłają więc drugi prom kosmiczny, przeszkoloną i odważną załogę w przestrzeń kosmiczną, która dociera gdzieś na orbitę i pojawia się w pobliżu uszkodzonej Columbii. Załoga felernego promu już wie o skali uszkodzenia i wie, że jeżeli pozostanie na promie, będzie skazana na śmierć. Tymczasem astronauta z ratunkowego promu wchodzi w przestrzeń kosmiczną i dociera do włazu uszkodzonego statku. Kiedy go otwiera, mówi: „Wychodźcie za mną!”. Czy możesz sobie wyobrazić w tej sytuacji, że ludzie z Columbii zareagowaliby negacją, zadając pytania typu: „Czy rzeczywiście nie ma dla nas innego wyjścia?”, „Czy nie przesadzasz w swoich poglądach odnośnie do naszego życia?”, „Czy rzeczywiście jesteś jedyną drogą dla naszego ocalenia?”.

Jezus zrobił coś o wiele więcej, niż tylko zaryzykował swoim życiem. On je oddał na krzyżu. Czy myślałeś kiedyś o tym, że On to zrobił dla ciebie? Nie dla świata, ale dla ciebie! Ofiarował swoje życie na krzyżu, aby Bóg ciebie mógł uwolnić od przekleństwa grzechu. Oddał je na krzyżu, aby stać się RATUNKIEM dla ciebie. Pomyśl o tym.

Podejmij dzisiaj tę decyzję

Bóg powiedział, że zapłatą za grzech jest śmierć. Teraz albo ty i ja przegramy całą wieczność, albo otrzymamy całą wieczność z Bogiem, korzystając z ratunku, którym jest Jezus. Co powinieneś zrobić, aby Boże przebaczenie stało się rzeczywistością twojego życia i abyś był pewny wieczności z Bogiem? Musisz być gotowy do zrobienie dwóch rzeczy.

Po pierwsze, musisz poddać swoje życie Jezusowi. Co to oznacza: „Poddać swoje życie Jezusowi?”. To znaczy uczynić Jego osobę najważniejszą osobą w swoim życiu. To postawa, w której uznajesz, że Jezus jest twoim Panem i Zbawicielem. Tu nie chodzi o to, że zaczniesz być bardziej religijny, zaczniesz częściej chodzić do kościoła i częściej czytać Biblię. To są dobre rzeczy, ale tu chodzi o coś więcej: o twój styl życia i codzienną relację z Jezusem.

Po drugie, musisz odwrócić się od wszystkiego tego, o czym wiesz, że Bogu się nie podoba. Przez relację z Bogiem, poznawanie Bożego Słowa (Biblii) i modlitwę Bóg będzie mówił do ciebie, obdarzy cię Duchem Świętym i oznajmi ci swoją wolę. Prawdziwe poznanie Boga, Jego łaski i miłości poprowadzi cię do chęci definitywnego zerwania z grzechem, ponieważ nie można znaleźć wspólnoty z Bogiem, jeżeli nie chce się podporządkować Mu swojego życia. Zachęcam cię, podejmij dzisiaj decyzję codziennego pochylania się nad Biblią, modlitwy, dołączenia do wspólnoty ludzi, którzy już żyją z Bogiem i On jest dla nich najważniejszy.

Wyobraź sobie taką sytuację, że pewien człowiek przechodzi przez jezdnię, jest nieostrożny i przejechała go ciężarówka. Przychodzi po jakimś czasie do ciebie i mówi: „Wiesz, spóźniłem się 15 minut, bo przed chwilą przejechała mnie ciężarówka”. Uwierzyłbyś mu? Jeżeli ktoś chce powiedzieć, że jest chrześcijaninem i spotkał Jezusa, ale jego życie nie uległo zmianie, to nie jest to możliwe. Jeżeli kogoś przejechała ciężarówka – umiera. Podobnie, jeżeli ktoś spotyka Zbawiciela i oddaje Mu swoje życie – jego stare życie umiera, ale rodzi się do nowego. Jeżeli ktoś spotyka Jezusa i otwiera dla Niego swoje serce – to musi stać się inny.

Przebaczenie grzechów, zbawienie i życie wieczne jest dostępne dla każdego, ale nie jest automatycznie dla każdego. Jest dostępne dla każdego, kto uwierzy, podda swoje życie Jezusowi i stanie się Jego uczniem. W tym przejawia się dobroć Boża. Na co nikt z nas nie zasłużył, Bóg daje w swoim Synu. Jemu chwała!


Sanktuarium Dzieci Fatimskich w Szczecinie na os. Kasztanowym 85, serdecznie zaprasza wszystkie dzieci z terenu naszej Archidiecezji na spotkanie z chłopcem z Brazylii, 10-letnim Lucasem Maeda de Olivera, cudownie uzdrowionym za wstawiennictwem dwojga pastuszków z Fatimy – Franciszka i Hiacynty. Spotkanie modlitewne rozpocznie się uroczystą Mszą Świętą 8 września br. (tj. sobota) o godz. 10.00 pod przewodnictwem Ks. Biskupa Henryka Wejmana. Po Mszy Świętej nastąpi świadectwo uzdrowionego chłopca i jego rodziców, błogosławieństwo relikwiami świętych Franciszka i Hiacynty oraz poczęstunek. Szczególnie zapraszamy dzieci, które w tym roku rozpoczną bezpośrednie przygotowanie do Pierwszej Komunii Świętej.
KANCLERZ KURII
Ks. kan.


Pytania jakie należy sobie zadać przed chrztem dziecka

Katechizm mówi, że sakramentem dojrzałości chrześcijańskiej jest bierzmowanie. Sądzimy, że to, na ile rzeczywiście udało nam się dojrzeć w wierze, weryfikuje wychowanie religijne własnego dziecka.

 

TAK, ZROBILIŚMY TO.W poprzednią niedzielę zanieśliśmy naszą ubraną na biało córkę (choć strój ten wcale nie pochodził ze sklepu specjalizującego się w odzieży chrzcielno-komunijnej) do kościoła, by została przez chrzest włączona do Kościoła katolickiego. Był to dla całej naszej rodziny wyjątkowo ważny moment – od teraz jesteśmy już nie tylko katomałżeństwem, ale i rodzicami katodziecka, liczącą 3 (nieśmiertelne) dusze katorodziną.

Organizacja tego wydarzenia od strony logistycznej została ogarnięta w stylu Mironiukowym – parę elementów (no dobra, trochę więcej niż parę) było zostawionych na ostatnią lub prawie ostatnią chwilę. Nie oznacza to jednak, że wcześniej tym wydarzeniem nie żyliśmy i że nie zostało ono przez nas przedyskutowane i omówione podczas kilku wieczorów i nocy (tę porę wyjątkowo upodobaliśmy sobie na snucie życiowo-egzystencjalno-religijnych pogawędek). Musieliśmy też sobie samym i sobie nawzajem odpowiedzieć na kilka istotnych pytań, które – jak sądzimy – powinny pojawić się w głowie każdego rodzica, który świadomie decyduje się ochrzcić swoje dziecko. Oto i one:

Po co w ogóle chcę ochrzcić dziecko?

Czy wynika to z tego, że wierzę w moc tego sakramentu i chcę, by na duszy mojego „pacholęcia” pojawiło się niezatarte znamię (piękna metafora, prawda?). Czy raczej traktuję to jako tradycję, za której złamanie obrażą się na mnie rodzice lub dziadkowie? Wbrew pozorom, chrzest to nie tylko „nowa, świecka tradycja” i okazja do urządzenia zakrapianych chrzcin, lecz poważne zobowiązanie i to podejmowane na oczach samego „Szefa”.

Co oznacza dla mnie „wychowanie w wierze”? 

Bo przecież do tego jako rodzic się zobowiązuję. Przed chrztem dobrze byłoby porozmawiać o tym, w jaki sposób będziemy przekazywać swojemu dziecku prawdy wiary na różnych etapach jego życia, co dokładnie będziemy robić, by przybliżyć mu Boga. Czy sięgniemy w tym celu po mądre książki, gry o charakterze religijnym, czy wyślemy je do katolickiego przedszkola i szkoły…?

Co zrobię, gdy dziecię się zbuntuje? 

W wieku dojrzewania często zdarza się, że dzieci kontestują wartości, które wpajali im rodzice. Zastanawialiśmy się, co zrobimy, jeśli pewnego dnia nasza pierworodna powie nam „Czytałam Dawkinsa – (lub jakiegoś innego ateistycznego celebrytę, który będzie wówczas na topie) – i wiem, że Boga nie ma!”. Albo jeśli rozpocznie młodzieńczy flirt z katolicyzmem uzbrojonym w nacjonalizm i ksenofobię? Jedno jest pewne – krzykiem i awanturami niczego nie zdziałamy. Ale może miłość, cierpliwość i słowa „akceptujemy Cię i kochamy, choć nie zgadzamy się z Twoimi przekonaniami” pomogą nam przetrwać te trudne chwile…?

Kim ma być chrzestny? 

Bogaczem? Osobą, z którą świetnie mi się imprezuje? A może jednak potraktować tę sprawę poważnie i wybrać na chrzestnego osobę, która rzeczywiście będzie dla dziecka przewodnikiem po sprawach wiary, która wytłumaczy mu zawiłości dogmatyczne, ale przede wszystkim własnym życiem pokaże maluchowi, że życie z Bogiem jest ciekawe, twórcze i wartościowe? My zdecydowaliśmy się na opcję numer trzy – wiemy, że od osób, które poprosiliśmy, by zostały „kumami”, Ala (nasza córka) raczej nie otrzyma z okazji komunii nowego iPhone’a czy quada, ale… o to właśnie nam chodziło.

Czy dziecko, biorąc przykład z nas, będzie dobrym katolikiem? 

Chrzest dziecka to nie tylko rytuał i piękna ceremonia, ale także wyzwanie – od teraz my musimy naprawdę dołożyć starań, aby – wybaczcie, proszę, eklezjalny żargonik – być świadkami Chrystusa. Okazjonalnie wypowiadane słowa o nieskończonym miłosierdziu Boga mają niewielką wartość, jeśli wiążą się z postawą obojętności na krzywdę drugiego człowieka, a w codziennym życiu rodziny „nie ma czasu” na wspólną modlitwę lub rozmowę o tym, kim w ogóle jest Pan Jezus, który spogląda na nas z nabożnych obrazów i ikon.

Katechizm mówi, że sakramentem dojrzałości chrześcijańskiej jest bierzmowanie. Sądzimy, że to, na ile rzeczywiście udało nam się dojrzeć w wierze, weryfikuje wychowanie religijne własnego dziecka.

Trzymajcie kciuki (może być na różańcu), byśmy tę hiperważną weryfikację przeszli pozytywnie.

 


Komunikaty Kurii Metropolitalnej Szczecińsko Kamieńskiej

„Zapraszamy do udziału w XXX Pieszej Pielgrzymce ze Stargardu do Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na os. Słonecznym w Szczecinie, która odbędzie się 15 sierpnia br. Pielgrzymka wyruszy o godz. 4.15 z kościoła pw. NMP Królowej Świata w Stargardzie i zakończy się ok. godz. 13.00 w Sanktuarium uroczystą Mszą Świętą.”

„Zapraszamy do udziału w Dożynkach Archidiecezjalnych, które odbędą się 8 września w parafii pw. Narodzenia NMP w Gryfinie, gdzie czczony jest Obraz Matki Bożej Królowej Korony Polskiej. Prezentacja wieńców nastąpi o godz. 10.00, a Msza Święta pod przewodnictwem Księdza Arcybiskupa Metropolity Andrzeja Dzięgi rozpocznie się o godz. 12.00. Zapraszamy wszystkich mieszkańców miast i wiosek, aby wspólnie dziękować Bogu za pracę rolników i chleb, który jest owocem pracy rąk ludzkich oraz prosić o pogodę i urodzaj na polskiej ziemi.”

  „Zapraszamy do udziału w XXVI Pieszej Pielgrzymce ze Szczecina do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Myśliborzu, która odbędzie się w dniach od 23 do 25 sierpnia br. Tegoroczna pielgrzymka wyruszy pod hasłem: „GŁOS MIŁOSIERDZIA – REKOLEKCJE W DRODZE NA 130. ROCZNICĘ URODZIN ORĘDOWNIKA MIŁOSIERDZIA – BŁ. MICHAŁA SOPOĆKI”. Uroczysta inauguracja pielgrzymki nastąpi podczas Mszy Świętej o godz. 7.00 w Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na os. Słonecznym w Szczecinie. Zapisów można dokonać za pomocą strony internetowej www.mysliborska.pl lub osobiście w dniach 21 i 22 sierpnia br. w biurze Fundacji Małych Stópek przy kościele pw. św. Jana Ewangelisty na ul. Świętego Ducha 9 w Szczecinie. Szczegółowe informacje znajdują się na stronie internetowej.”

„Zapraszamy do wysłuchania „Oratorium” w wykonaniu Chóru Filharmonii Dziecięcej Siedmiogrodu z Rumunii, które odbędzie się 22 sierpnia br., w Święto Matki Bożej Królowej, o godz. 19.30 w kościele seminaryjnym w Szczecinie. „Filharmonia dziecięca” jest zespołem powstałym 30 lat temu w siedmiogrodzkim miecie Szentegyháza (czyt. Sentehaza), jej członkami są uzdolnieni muzycznie uczniowie szkół podstawowych i średnich. W programie wieczoru zostanie odprawiona Msza Święta, a następnie będą wykonane utwory maryjne i inne. Oratorium to włącza się w obchody 100. rocznicy odzyskania przez Polskę Niepodległości. Na Uroczysty koncert zapraszają Pani dr Orsolya Zsuzsanna Kovács, Ambasador Węgier w Polsce i Ksiądz Arcybiskup Andrzej Dzięga, Metropolita Szczecińsko-Kamieński. Wstęp na koncert jest wolny.”


Pięć języków miłości w związku.

Zazwyczaj używamy swojego własnego języka i frustrujemy się, gdy nasz współmałżonek nie rozumie tego, co chcemy mu zakomunikować. Pragniemy, by okazywał nam miłość w ten sam sposób co my, jednocześnie wysyłając sygnały, których może nie rozumieć.

Choć każdy z tych obszarów jest ważny, zwykle mamy podstawowy „język miłości”, którego potrzebujemy doświadczać, by czuć się prawdziwie kochanym. Całkiem sporo małżeństw funkcjonuje przez lata, zaniedbując te sposoby okazywania miłości, które są najważniejsze dla drugiej osoby. Proste rozwinięcie swoich umiejętności okazywania miłości może rozbudzić na nowo poczucie spełnienia i szczęścia w małżeństwie przeżywającym kryzys.
Język numer jeden: Podarunki są potrzebne

Tego sposobu wyrażania miłości nie należy mylić z materializmem. W darze ważny jest fakt, iż został przemyślany, ważny jest wysiłek włożony w jego zdobycie czy przygotowanie, nie jego wartość materialna. Idealny podarunek zawiera przekaz: znam ciebie, wiem, co cenisz, co lubisz, czego potrzebujesz, troszczę się o ciebie i jesteś dla mnie więcej wart/warta, niż to co musiałam/łem poświęcić, by zdobyć to dla ciebie.
Język numer dwa: Czyny nie zawsze są ważniejsze od słów

Niezwykle istotnym językiem miłości są słowa. Dla osoby, u której dominuje ten sposób doświadczania miłości, najwięcej radości przynoszą niespodziewane, szczere komplementy i słowa uznania. Ważne jest nie tylko mówienie takiej osobie, że się ją kocha, lecz pochwały, komplementy. Mark Gungor opowiada o jednym z najlepszych prezentów, jakie zrobił swojej żonie. Była to kartka z napisem na zewnątrz: „Moim ulubionym miejscem na świecie jest…” i dokończeniem w środku: „miejsce, gdzie Ty jesteś”. W tym wypadku mamy nie tylko słowa miłości, lecz i znaczący podarunek. Gungor podsumował kupno kartki: „było to najlepiej wydane przeze mnie kiedykolwiek półtora dolara!”.
Język numer trzy: Czas wysokiej jakości, czyli: jestem tu tylko dla ciebie

Chodzi tutaj nie tylko o bycie razem, lecz wspólne rozmowy, wspólne działania. Nie jest czasem wysokiej jakości wspólne oglądanie telewizji, choć może nim być posiłek. (Pod warunkiem że nie pochłaniamy jedzenia w zawrotnym tempie, a mamy czas na spokojną rozmowę). Ważna jest przy tym uwaga poświęcona drugiej osobie, prawdziwe, uważne jej słuchanie. John Gottman, inny znany ekspert od pracy z problemami małżeńskimi, doradza 20 minut znaczącej rozmowy w ciągu dnia, a raz w tygodniu wyjście na tzw. randkę małżeńską, która jest czasem wyłącznie dla nas, poświęconym na pielęgnację miłości.
Język numer cztery: Sposobem okazywania miłości jest służba drugiej osobie

Czy umycie naczyń może być wyrazem miłości? Oczywiście. Pamiętam anegdotę o zdobywcy radiowej nagrody „najpiękniejszych słów miłości”. Było to zdanie wypowiedziane przez młodego ojca do żony w środku nocy: „Nie wstawaj, ja je nakarmię”. Dlatego jak ważne mogą być działania w służbie drugiej osoby.
Język numer pięć: Kontakt fizyczny także jest językiem miłości

Nie chodzi przy tym wyłącznie o seks, choć oczywiście też jest ogromnie ważny. Osoby, u których dominuje ten sposób wyrażania miłości, lubią być dotykane. Trzymanie się za ręce, przytulenie, fizyczna obecność, czułe poklepanie po ramieniu. To wszystko jest ważnym sposobem okazywania czułości. Dotyk ten nie musi mieć podtekstu seksualnego. Czuły kontakt fizyczny jest ważnym sposobem okazywania zaufania i buduje poczucie bezpieczeństwa i więzi w parze.