Sławomir Rusin O kiczu w religii i miłości

List

fot. Amy Shamblen | Unsplash (cc)

Tak też, przez niezwykle usilne i wytrwałe kontemplowanie owego woniejącego i sekretnego Piękna, ci Artyści, którzy kochają piękno intelektem i tworzą jego wizerunek w swoich umysłach, dostępują daru upodobnienia do Boga z nadprzyrodzoną dokładnością.


[Pseudo-Dionizy Aeropagita, Pisma teologiczne II]


Kicz jest kłamstwem


Ojcze, skąd tyle kiczu w świecie?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy wyjść od tego, czym jest kultura. Kultura nie jest pojęciem dla pięknoduchów, jest tym, czym zajmujemy się w tej chwili, jest rozmową, komunikacją. Jest tym wszystkim, co artykułuje przestrzeń między ludźmi, co ułatwia lub utrudnia komunikację między nimi. W kulturze mogą istnieć znaki, które otwierają człowieka na rzeczywistość, na siebie nawzajem – mówimy wtedy o prawdzie, o jakimś odsłonięciu. Natomiast kicz jest kłamstwem – zasłania to, co chcę powiedzieć, czy raczej chcę ukryć.

Z tego wynika, że kicz może dotknąć każdej sfery naszego życia…

Oczywiście, kicz dotyka wszystkich sfer naszego życia. Najboleśniej dotyka zaś dwóch najbardziej bezbronnych dziedzin, tj. religii i miłości. I dlatego wokół miłości i religii gromadzą się całe pokłady czy stosy kiczu.

Można więc powiedzieć, że istnieje kicz religijny?

Jak najbardziej. Stykamy się z nim wchodząc niemal do każdego kościoła, kicz jest tam wręcz wszechobecny. Uniemożliwia on autentyczną relację religijną, albowiem przekazuje informację o tym, co święte, w formie zredukowanej, zakłamanej, błędnej. Podam tu konkretny przykład: przez całe lata funkcjonował obrazek przedstawiający św. Teresę z Lisieux w formie „ulizanej” – taka święta-głupia z różyczkami. Tak, jak gdyby na tym polegała jej świętość. Ten obraz bardzo pasował do ocenzurowanych przez jej siostry zapisków. Ale kiedy odkryto „Żółty Zeszyt”, z autentycznymi świadectwami jej życia duchowego i pokazano fotografie, okazało się, że jest to bardzo dojrzała, myśląca kobieta, ogromnie doświadczona przez cierpienie. Gdy patrzymy w jej twarz, widzimy coś znacznie większego. Okazuje się, że tamten kicz po prostu kłamał, i to zarówno o jej życiu, jak i o jej relacji z Panem Bogiem. Kierował uwagę wiernych na fałszywy trop, nie na to, czym żyła Teresa; przedstawił słodziutką „wiarkę”, a nie ową niesłychanie głęboką wiarę, która przechodziła przez ogromne doświadczenie pustki i nicości. W tym właśnie sensie myślę, że kicz jest kłamstwem, czymś głęboko niemoralnym.

A jakiego obrazu Boga poszukujemy w kiczu?

Takiego, który by spełniał wszystkie nasze potrzeby, który byłby Bogiem „do zapychania dziur”. Innymi słowy, kicz robi z Boga bożka, stworzonego na nasz obraz i podobieństwo.

Skąd się wziął kicz w wierze?

Sam człowiek jest kiczowaty i ma zapotrzebowanie na kicz. Nie lubimy trudnych rzeczy, nie lubimy, gdy stawia się nam wysokie wymagania. Chcemy, żeby wszystko było gotowe, przygotowane. Obecnie takim kiczem jest 90% produkcji telewizyjnej, która w celach rynkowych nie tylko wybiega naprzeciw naszym oczekiwaniom, ale nawet sama te oczekiwania produkuje. Programy reality show są typowym kiczem, który nie zawiera żadnych informacji o prawdziwym świecie, spełnia natomiast zapotrzebowanie uproszczonego obrazu świata.

Zatem kicz jest efektem naszego lenistwa?

Tak, jest efektem naszego duchowego lenistwa. Nie chcę jednak być źle zrozumiany, nie przemawiam z pozycji kogoś, kto uważa, że wszyscy powinni świetnie znać się na malarstwie i odróżniać wczesnego Picassa od późnego Mattisa. Nie o to chodzi. Musimy wzbudzić w sobie pewną wrażliwość na wartości duchowe, wśród których znajdują się: piękno, prawda i dobro. Kicz jest zafałszowanym pięknem, jest tym samym, czym kłamstwo w dziedzinie prawdy i zło w dziedzinie dobra.

Czy wiara może obejść się bez piękna?

Bóg jest piękny, bardzo w to wierzę. Jego przymiotami są przecież prawda, dobro i piękno. Jeśli ograbimy Trójcę Świętą z piękna, to z prawdy bardzo łatwo zrobimy doktrynerstwo a z dobra – moralizatorstwo. Piękno strzeże zarówno prawdy, jak i dobra.

Dlatego nieprzypadkowo Grecy powiązali te trzy przymioty. Jako spadkobiercy kultury europejskiej powinniśmy przywiązywać do tego wielką wagę.

Jak walczyć z kiczem w Kościele, skoro duszpasterze zdają się nie zauważać tego problemu, a czasem nawet sami produkują kicz?

Myślę, że ujął pan to bardzo delikatnie. Uważam, że to właśnie na duszpasterzach spoczywa duża część odpowiedzialności za taki stan rzeczy. Jak temu zaradzić? Potrzeba pogłębionej formacji duchowej, a także intelektualnej i artystycznej. W seminariach duchownych zdecydowanie za mało uwagi poświęca się sprawom kultury. Trzeba to zmienić.

Czy treść komunikowana w Kościele sama się nie obroni? Forma może ją przysłonić?

Niestety, tak. Przypomnę tu prawo znakomitego badacza kultury masowej, McLuhana: „środek komunikacji sam jest komunikatem”. Oznacza to, że kiczowaty komunikat religijny jest fałszywym komunikatem religijnym, a treści komunikowane przez banalną formę odbierane są jako banalne. Z tego względu wszystko, co pokazuje i przekazuje się w Kościele, powinno podnosić kondycję duchową człowieka. Powieszenie w kościele kiczowatego obrazu jest jak puszczenie wiernym Big Brothera.

Gdy w sztuce brak sacrum


W średniowieczu istniała ścisła współpraca Kościoła i rzemiosła artystycznego. Dzisiaj raczej o to trudno.

Nie jest tak, że tej współpracy w ogóle nie ma, są realizowane wspólne programy. Jednak jest rzeczą niezwykle ważną, aby te realizacje były mądre. Potrzebny jest tu jakiś mecenat. W średniowieczu była to opieka miasta albo Kościoła. Budowa katedry była wówczas dziełem całej społeczności, ponieważ powstawał najważniejszy obiekt, stanowiący o chwale miasta. Znakomicie łączono to, co nazywa się sztuką wysoką, ze sztuką popularną. Średniowieczne obrazy nie były kiczami. Były Biblią dla ubogich, dla tych, którzy nie umieli czytać, ale Biblią przekazaną w wartościowy sposób. Oczywiście, skala tej wartościowości była różna, począwszy od dzieła geniusza, a skończywszy na obrazie poprawnym. Kicz był tam obecny w znikomym stopniu. Ludzie przychodzili bowiem do kościoła, aby się czegoś nauczyć, a nie po to, by znaleźć coś, o czym od dawna wiedzą i co ich nigdzie dalej, głębiej nie poprowadzi.

Dlatego dzisiaj jest ogromnie ważne, by Kościół, duszpasterze i wspólnoty wierzących stanowiły środowiska mądrego mecenatu artystycznego, tzn. takiego, który wie, czego oczekuje. Mecenatu, który potrafiłby znaleźć artystę i nakłonić go, by spełnił duchowe i artystyczne oczekiwania wiernych.

To, że w renesansie powstały tak wspaniałe dzieła, było w głównej mierze zasługą papieży, którzy takich artystów, jak Michał Anioł czy Rafael, potrafili znaleźć i wspomóc. Obecnie sytuacja jest o wiele trudniejsza, istnieją bowiem artyści, którzy nie są zainteresowani tym rodzajem mecenatu i tym typem sztuki. Ojciec Święty w „Liście do artystów” określa ten stan rodzajem dramatu – dramatu, który dotyka zarówno Kościół, jak i środowiska artystyczne. Obopólne porozumienie jest ciągle zbyt słabe i jest rzeczą niesłychanie ważną, aby związek pomiędzy światem twórców a mecenatem kościelnym został na nowo nawiązany.

Praca nad powrotem sztuki do Kościoła to niezwykle istotne zadanie duszpasterskie. Tylko dojrzała wiara przejdzie przez czas próby, w który obecnie wchodzimy, a dojrzała wiara wyraża się m.in. w kształcie, jaki przybiera jej obraz w sztuce.

Od kogo zatem powinna wyjść inicjatywa mecenatu?

To duchowny dostaje zlecenie od biskupa, by wybudował kościół i trzeba się zastanowić, czy jest on do tego przygotowany nie tylko od strony organizacyjnej, ale także mecenatu kulturalnego. Proboszcz musi mieć pomysł na budowanie wspólnoty, bo Kościół to nie budynek, ale ludzie, którzy tam przychodzą. Trzeba więc im pomóc w tym, aby ich wiara została wyrażona w sposób adekwatny i piękny. Dlatego proboszczowie powinni umieć rozmawiać z artystami, aby nie odstraszać ich od Kościoła. Ważną rolę do odegrania mają też komisje przy kuriach, które akceptują projekty budowli sakralnych. Czasami, oglądając nowe realizacje odnoszę, niestety, wrażenie, że członkowie komisji mieli akurat zły dzień, gdy zatwierdzi ten projekt.


Wydaje się, że często ludzie mają duże problemy ze zrozumieniem współczesnej symboliki świątynnej i sztuki sakralnej. Czują się źle w kościołach projektowanych nawet przez znakomitych architektów.

Rzeczywiście, kościoły nie są najmocniejszą stroną polskiej sztuki sakralnej. Często winę za to ponosi mecenat kościelny, który pragnąc wybudować jak największe świątynie krępował artystów, stawiając im rozmaite żądania. Ważną rolę w zrozumieniu sztuki sakralnej odgrywa element wprowadzania wiernych w symbolikę religijną. Znam duszpasterzy, którzy posiadając zamysł artystyczny, jak wybudować kościół, rozmawiali z ludźmi, tłumaczyli, pytali ich o zdanie. Nie można zakładać, że ludzie są głupi, często trzeba wydobyć z nich mądrość, wrażliwość, ukazać im piękno. Sztuka w obszarze kościelnym musi pełnić funkcję edukacyjną, rozjaśniającą. Trzeba zaufać, że wierni oczekują czegoś naprawdę pięknego w swoim kościele, a nie tylko banalnego oleodruku.

Skąd bierze się dzisiejszy lęk artystów przed Kościołem i odwrotnie? Dlaczego sztuka nie karmi się już sacrum?

Sztuka stała się dla niektórych jedynie przełamywaniem pewnych barier, granic, okazją do prowokowania. Dochodzi czasem do nieprzyjemnych wypadków, gdzie pewne obiekty kultu zniekształca się w celu zaszokowania odbiorcy. W tej chwili staje się to banalne. Od czasu, kiedy Salvadore Dali domalował wąsy Mona Lisie, ktoś, kto czyni to samo Matce Boskiej Częstochowskiej, może być określony tylko mianem idioty. Nie jest to już przełamywanie barier, ale po prostu odgrzewanie starej zupy. Sytuacja nie jest jednak tragiczna, istnieją artyści, którzy oczekują na inicjatywę Kościoła. Sam znam malarzy, których poszukiwania idą w kierunku duchowości, zastanawiają się nad nią, studiują ikony. Najlepszym tego przykładem jest mieszkający w Polsce największy w XX wieku malarz ikon, Jerzy Nowosielski. Jako absolutnie współczesny malarz, doskonale wiedzący o tym, czym jest awangarda, bardzo głęboko wniknął w to, czym jest ikona

Telewizja i pobożność ludowa


Czy istnieje szczera, ale kiczowata pobożność?

Wcale nie neguję tego, że ktoś pobożny może nie mieć oczu i wystarczy mu „coś nabazgranego”, by jego pobożność mogła to przekroczyć i poszybować dalej. Nie chciałbym być doktrynerski w swoich poglądach, myślę natomiast, że przyjęcie przez niektórych duszpasterzy przekonania, że dla prostych ludzi wystarczające są kicze, uważam za fałsz i kiczowate doktrynerstwo. Norma powinna zmierzać przynajmniej do przyzwoitości czy poprawności estetycznej, ponieważ kicz zamyka człowieka na prawdziwe doświadczenie religijne.

W ogólnym stereotypie myślenia, pobożność ludowa jawi się jako kiczowata.

Tyle że tej prawdziwej pobożności ludowej już prawie nie ma. W Polsce już nie ma prawdziwego ludu. Dlaczego? Bo wszyscy oglądają telewizję. Lud jest jednym z inteligenckich mitów. Jeżeli pozostały jakieś resztki pobożności ludowej, to może na wielkich miejskich blokowiskach, gdzie ci ludzie się przenieśli. Tam, rzeczywiście, złożone są całe pokłady kiczu. Stan ten jest w dużej mierze wynikiem braku szacunku duszpasterzy, którzy uważają tych ludzi za prostaków i sądzą, że wystarczy dawać im kicz. Jest to wielki brak szacunku. Autentyczna kultura ludowa nie była kiczowata. Była prosta, może nieporadna, naiwna, ale nie kiczowata. Kicz pojawił się w XIX w., kiedy zaczęto mechanicznie produkować reprodukcje. Natomiast to, co tworzył np. rzeźbiarz świątków, było naiwne, ale nie kiczowate. Czym innym jest naiwność, prostota, a czym innym kicz. Ludowość była czymś niesłychanie prawdziwym. Obecnie kultura ludowa ożywa i nie ma w niej śladu kiczu, pleni się on natomiast w kulturze masowej, ryczy z radia. Uważanie pobożności ludowej za czułostkową jest błędem. Prawdziwa pobożność ludowa jest twarda, pozbawiona ckliwości (proszę posłuchać, jak śpiewają górale, a jak śpiewa się w mieście).

W autentycznej pobożności ludowej nie ma kiczu, sentymentalizmu, jest za to czułość, która pojawia się np. w rozważaniach nad umęczonym Jezusem. Żal duszy nad Chrystusem jest przejawem uczuć, a nie czułostkowości.

Kultura masowa ma to do siebie, że ściąga w dół, zgodnie z kopernikańskim prawem, że „zły pieniądz wypiera dobry pieniądz”. Podobnie rzecz się ma z kulturą ludową – upadła, bo pojawiła się telewizja, która niszczy wszelką spontaniczną twórczość.

Lekarstwo na kiczowatość kultury masowej


Nawet jeśli wyprzemy kicz z kościołów, to pozostanie kultura masowa. Jak bronić się przed jej złym wpływem?

Przede wszystkim należy uczyć się sensownego korzystania z kultury. Powstaje wiele ciekawych inicjatyw zapobiegających szerzeniu się kiczu. Jedną z nich jest np. akcja czytania dzieciom, codziennie przez dwadzieścia minut. Dzięki temu młody człowiek może sobie poszerzyć wyobraźnię, a nie tylko polegać na gotowych obrazkach, które migają mu bez sensu przed oczami. Pan Bóg uczynił ludzi mądrymi i jeśli wejdą do jakiegoś dołu, to po jakimś czasie z niego wyjdą. Jestem w tej kwestii umiarkowanym optymistą, tzn. mam nadzieję, że będziemy powoli wychodzili ze stanu degradacji, jaki poczyniła kultura masowa. W Ameryce, wśród klasy średniej zdarza się, że nie kupuje się telewizora, dopóki najmłodsze dziecko nie skończy osiemnastego roku życia. Jest to jakiś pomysł na życie. W Polsce musimy się dziś uzbroić w cierpliwość, bo na razie wszyscy są szczęśliwi, że mają osiemdziesiąt siedem kanałów i mogą przelatywać po nich pilotem oglądając głupie programy. Jest to rodzaj choroby nowobogackich i będziemy musieli jeszcze trochę poczekać, aż ustanie. Myślę jednak, że minie ona szybciej niż na Zachodzie.

Czy w takim stanie kultury możliwa jest jej współpraca z Kościołem?

Taka współpraca nie tylko jest możliwa, ona jest konieczna. Nie wolno niczego skazywać na straty, zawsze trzeba być obecnym, zawsze trzeba głosić. Przykładem takiej współpracy mogą być krakowskie „Zaduszki Jazzowe”, kiedy muzycy grają jazz na chwałę Pana. Inne przykłady stanowią koncerty i wystawy odbywające się w obiektach sakralnych. Pole współdziałania Kościoła i kultury jest ogromne. Obecnie następuje czas powrotu sacrum, ten zastany cykl kultury ateistycznej powoli się kończy. Dziś mało kto powie, że jest ateistą, raczej agnostykiem lub poszukującym. I nie jest to tylko polski fenomen. Paradoksalnie, trzeba mieć znacznie więcej wiary, żeby mieć pewność, że Pana Boga nie ma. Pojawia się jednak pytanie, jakie ma być to sacrum, ponieważ ludzie często szukają dziś czegoś, co nazywamy „dzikim sacrum”. Jest to sacrum, które ucieka wszelkim kościelnym ograniczeniom. Jak mówią islamscy mistycy – sufi: „Ja chcę wody, a nie dzbana”. Ale żeby komuś podać wodę, potrzebny jest dzban. W tym sensie istnieje konieczność ewangelizacji kultury, kultura musi otworzyć się na głębokie wartości.

Czy New Age, który ucieka w stronę „dzikiego sacrum”, jest przykładem religijnego kiczu?

Dokładnie tak. Jest to wybieranie sobie z różnych religii wygodnych elementów, a także, charakterystyczne dla New Age, stosowanie skrótów. Wielki mistyk latami pracuje nad swoją medytacją, natomiast tutaj, w celu wywołania wizji, używa się metody najprostszej – narkotyków. Jest to świetny przykład religijnego kiczu. Tu nawet obrazki do medytacji bywają bardziej koszmarne od największego kiczu, jaki spotkać można w naszych kościołach.

Czy tzw. kultura wysoka jest wolna od kiczu? Jeśli tak, to jak ją rozpoznać?

To ciekawe pytanie.

Sądzę, że w obszarze kultury wysokiej możemy spotkać się z banałem, ale nie z kiczem. Choć dobrzy mistrzowie umieją posługiwać się językiem kiczu, cytując niejako kicz, podając go w nawiasie. Służy to znakomicie zdemaskowaniu kiczu i jego kłamliwych poblasków.

Taki mistrz, jak Tadeusz Różewicz, pisze takie proste, pozornie banalne wiersze (myślę o jego późnym okresie twórczości), ale jakże wspaniałe w swej prostocie i mądrości.

Mężowie, porywajcie Żony


Porozmawiajmy o kiczu w miłości. Czy jest możliwe, aby w związek pomiędzy kobietą i mężczyzną wkradł się kicz?

Oczywiście, wokół nas pełno jest „gotowców”, które ułatwiają wpadanie w kicz miłosny. Chociażby kiepska poezja, która pokazuje, jak nieporadni mogą być ludzie w wyrażaniu uczuć. Jeśli jednak człowiek jest nieporadny i pozostaje przy tym, to nie jest do końca źle, bo istnieje szansa, że się czegoś nauczy. Niestety, może się również „wyuczyć”. Co to znaczy? Człowiek jest istotą naśladowczą i w miłości, zamiast odwołać się do swoich autentycznych uczuć, autentycznych słów, może kopiować to, co wcześniej zobaczył. Miłość jest tak bardzo delikatna, że tu szczególnie jest ważne, by pięknie kochać i umieć to szczerze wyrazić. To jest często problem mężczyzny, który nie potrafi wykrzesać z siebie kilku słów, które uradowałyby serce i umysł jego wybranki. Jest rzeczą niesłychanie ważną, żeby miłość była piękna. Na szczęście, miłość jest rzeczywistością tak bogatą emocjonalnie, że z kiczem znacznie lepiej daje sobie radę niż religia. Często jest natomiast przedmiotem manipulacji ludzi mówiących, jak kochać. Tu także żeruje kultura masowa. Kicz w tej dziedzinie przejawia się m.in. w tym, że kładzie się nacisk na same zachowania seksualne, a nie na to, co one wyrażają. Seks, ciało, stanowią język miłości i trzeba umieć posługiwać się tym językiem, aby móc budować. Fundamentem tej budowli jest wierność – to jedyna ucieczka przed kiczem w miłości. Wbrew temu, co mówi banał, miłość nie jest krótkotrwała, nie przenosi się z jednego obiektu na drugi, nie opiera się tylko na emocjach. Piękna miłość jest odpowiedzialna i wierna.

Skoro kicz jest kłamstwem, czy można jeszcze mówić o miłości wtedy, gdy wkradnie się w związek między ludźmi?

To zależy od tego, jak głęboko kicz się tam zagości. Kiczem nie będzie wierność rozumiana jako ciągłe odkrywania siebie nawzajem, ale jeśli będzie potraktowana tylko jako wykonywanie zrytualizowanych, zbanalizowanych obowiązków małżeńskich – mamy z nim do czynienia. Taki związek niczego nie zbuduje. Znakomitą radą dla tych, którzy chcą uciec od kiczu w miłości, jest pomysł Chestertona, który w książce „Żywy człowiek” przedstawia bohatera porywającego od czasu do czasu własną żonę. Nie porywajmy kochanek, porywajmy żony! To bardzo istotne, aby w małżeństwie odkryć romantyzm, a nie tylko obowiązek.

Jak suche badyle


Kto ponosi winę za wszechobecność kiczu? Czy nie jest to zasługa zbytniej demokratyzacji kultury, w której niczego nie wolno krytykować, wszystko ma swoją wartość?

Demokracja nie oznacza masowej głupoty, demokracja to prawo zabierania głosu i decydowania dla tych, którzy są w mniejszości. Niewątpliwie, przedstawiciele wysokiej kultury są mniejszością, a ludzie ich wybierają, żeby ich słuchać. Taka współpraca wzajemnie ubogaca. Naiwna demokracja uważa natomiast, że im ktoś więcej krzyczy, tym więcej ma racji. Nie jest to prawdą. W prawdziwej demokracji człowiek ma możliwości rozwoju duchowego, zdrowa demokracja wytwarza swego rodzaju przeciwciała, natomiast fałszywa demokracja wszystko ściąga w dół. Niestety, obecnie istnieje niebezpieczeństwo skłonienia się ku tej drugiej opcji. Zwróciłbym tu uwagę na relatywizm estetyczny, istotny problem współczesności. Ten, kto go głosi, głosi również relatywizm moralny. Pięknem nie jest tylko to, co mi się podoba, podobnie, dobrem nie jest tylko to, co za takie uważam. Stoimy tu na gruncie wartości podstawowych: prawdy, dobra i piękna. A ponieważ istnieje ścisły związek pomiędzy estetyką i etyką, umniejszanie roli jednego elementu jest umniejszaniem roli drugiego.

Jak więc bronić się przed wszystkimi niebezpieczeństwami związanymi z kiczem?

Kicz jest kłamstwem bardzo silnie powiązanym z lenistwem duchowym, daje nam „gotowce” zawierające fałszywe poczucie bezpieczeństwa w odniesieniu do religii czy miłości. Ale są to tylko pozory bezpieczeństwa. Najlepszą postawą przełamującą kicz jest przekraczanie lenistwa – życie twórcze, otwarte, jak mówi Ewangelia: „życie owocne”, bo kicz to usychanie, które zmienia ludzi w suche badyle.

Rozmawiał Sławomir Rusin
List 02/2003