Jacek Olczyk SJ

Przyjaźń. Jeden dodać jeden większe od dwóch!

Szum z Nieba

fot. Sam McNamara | Unsplash

Kiedy dwie osoby zaczynają się przyjaźnić, to pojawia się pewna wartość dodana. Mamy do czynienia z czymś większym od sumy tego, co w tę relację wnoszą jej uczestnicy. Chodzi o przyjaźń rozumianą jako podstawa wszelkich bliskich relacji – np. mąż i żona mogą być przyjaciółmi i piękniejsze jest ich małżeństwo, jeśli nimi są. Gdy siostra i brat są przyjaciółmi, to ich relacja jest bogatsza. Podobnie dzieje się w naszych relacjach w miejscu pracy, w zakonie, ale także z Panem Bogiem…

Wsłuchując się w brzmienie słowa przyjaźń (biorąc w nawias ścisłe refleksje etymologiczne), zauważamy, że składa się ono z dwóch słówek – jest przy i jaźń. Przy oznacza bliskość, a jaźń to jakaś bardzo istotna część człowieka. A zatem przyjaźń to „jaźń przy jaźni”, bycie blisko siebie w tym, co istotne. Słowo przyjaciel brzmi jeszcze ciekawiej – jest przy, jestem ja i jest ciel, które sugeruje cielesność. Warto sobie uświadomić, że cała nasza komunikacja z drugim człowiekiem dokonuje się właśnie poprzez ciało. Nie ma innej opcji – człowiek może się spotkać i komunikować z drugim człowiekiem tylko i wyłącznie przez ciało: patrzymy oczami, słyszymy uszami, mamy zmysł dotyku w całym ciele. Dlatego nie ma innej możliwości niż zaprzyjaźnić się z kimś właśnie poprzez ciało. Mama, gdy karmi piersią, przez dotyk komunikuje dziecku miłość. Przyjaciele, którzy nie widzieli się kilka miesięcy, na przywitanie wymieniają uścisk. To gesty, które komunikują: jesteś dla mnie ważny. Są też gesty zarezerwowane dla małżonków – ile one komunikują miłości i przyjaźni!

W-cielenie

Różni przywódcy, mistrzowie, pustelnicy, guru, prorocy itd. – niezależnie od tego, czy rzeczywiście posiadali pewne nadprzyrodzone zdolności, czy też jedynie im je przypisywano – bywali uważani za bogów. Myślenie, że człowiek może stać się bogiem, od zawsze było obecne w różnych społeczeństwach i systemach religijnych. Ale żeby Bóg stał się człowiekiem – to było nie do pomyślenia. Wcielenie jest więc wielką nowością chrześcijaństwa, w którym ciało ma swoje niezastąpione miejsce. Istniała bariera pomiędzy nami – całkowicie zanurzonymi w czasie i materii (cielesności) – i tym, co wieczne i niematerialne, czyli poza czasem i poza ciałem. Z inicjatywy Boga, przez wcielenie, ta bariera została nieodwracalnie zniszczona. Od wcielenia, w osobie Jezusa Chrystusa, możemy z Panem Bogiem na siebie nawzajem popatrzeć, wzajemnie się posłuchać, dotknąć… Tylko wcielony Bóg mógł splunąć na ziemię, zrobić błoto, pomazać oczy niewidomemu i go uzdrowić (J 9). Wcielenie, które rozumiemy jako zejście Boga z wieczności i niematerialności w czas i cielesność, jest Jego maksymalnym przybliżeniem się do człowieka, właśnie po to, aby stać się naszym przy-ja-cielem. Ta boża oferta przyjaźni i bliskości jest silniejsza od wszelkiego odrzucenia. Ukrzyżowany w swoim ciele Jezus modli się: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią!”. Taka miłość zwycięża śmierć.

Największa bliskość

To wszystko jest dla nas dostępne w Eucharystii, gdzie chleb jest ciałem Chrystusa, a gdy spożywamy Jego ciało, to stajemy się z Nim jedno. Prawo kanoniczne mówi o małżeństwie, że jest ono dopełnione dopiero wtedy, kiedy jest skonsumowane, czyli gdy mąż i żona cieleśnie zbliżą się ze sobą. Konsumowanie w ich przypadku jest metaforą – przecież małżonkowie nie jedzą się nawzajem. A podczas Eucharystii my naprawdę spożywamy ciało Chrystusa. To jest bliskość jeszcze większa niż ta, która jest między małżonkami. I jest nam ona podarowana zupełnie za darmo! „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11,28). Św. Paweł mówi, przyglądając się małżeństwu, że to wielka tajemnica, którą odnosi do Chrystusa i Kościoła (por. Ef 5,21-33). Patrząc na święte, dobre małżeństwa – możemy zobaczyć, jak Chrystus kocha Kościół, a Kościół kocha Chrystusa. Małżeństwo to sakrament, który ma nam pokazać tę tajemnicę miłości. Zauważmy, że nasze ciała powstały z przyjaźni i miłości naszych rodziców. Patrząc na mnie, widzicie także mojego tatę i moją mamę. Ale nie tylko ich, widzicie też wielu ludzi, którzy są dla mnie ważni i stali się częścią mnie. Wpłynęli na mnie tak bardzo, że to dzięki nim jestem właśnie taki, a nie inny. Byli tacy, którzy mnie zgorszyli, i tacy, którzy mnie zainspirowali do bardziej świętego życia. Oprócz rodziny „noszę w sobie” przyjaciół, wychowawców, moich współbraci, a nawet postacie z książek i filmów… No i przede wszystkim Pana Jezusa – mam nadzieję, że choć trochę widać po mnie, że to właśnie Jezus jest moim najbliższym przyjacielem.

Potrzeba bycia blisko

Nasza potrzeba kogoś bliskiego wynika nie tylko z tego, że pojawiliśmy się na tym świecie, ponieważ nasi rodzice się do siebie zbliżyli. Ona ma jeszcze głębsze korzenie. Każdy z nas jest stworzony na obraz i podobieństwo Pana Boga, który jest Trójcą. A to podobieństwo sprawia, że jest w nas taka „dziura”, którą da się zapełnić tylko innymi osobami. Bez tych bliskich osób wciąż będziemy niepełni – „głodni”. Kiedy zaczynamy doświadczać tych przyjacielskich więzi, dostrzegamy też, jak bardzo są one życiodajne. Gdybyśmy potraktowali Ewangelię jako opowiadanie o przyjaźni Jezusa z ludźmi, to łatwo zauważymy, że jedna z nich jest opisana bardzo szczegółowo. Chodzi o przyjaźń Jezusa ze św. Piotrem. Jest to relacja, która ma wiele barw. Były w niej chwile pełne radości, np. gdy apostołowie pomagali przy rozmnożeniu chleba albo gdy Jezus uzdrowił teściową Piotra. Były piękne momenty, gdy Piotr został obdarzony ogromnym zaufaniem – usłyszał słowa: „Ty jesteś skałą, na której zbuduję mój kościół”. Były też trudne chwile: „Czemu zwątpiłeś, małej wiary?” lub: „Zejdź mi z oczu, szatanie!” – usłyszeć takie słowa od Jezusa – to musiało boleć. Zauważmy jednak, że ani jeden, ani drugi w tej przygodzie przyjaźni nie zrezygnowali z siebie nawzajem. I Jezus „sprawiał kłopoty” św. Piotrowi, i odwrotnie. Ale przeszli przez tę próbę ognia.

Podróż w głąb przyjaźni

Zaprzyjaźnienie się z Jezusem nie oznacza łatwiejszego życia. Mogą zdarzyć się takie momenty, jakie Marta i Maria przeżyły przy śmierci ich brata Łazarza. Ale zaprzyjaźnienie się z Jezusem to zaprzyjaźnienie się z Kimś, kto przeszedł przez śmierć. Jeśli masz w sobie Jezusa, jeśli pozwoliłeś Mu wejść, stać się twoim Przyjacielem i ty też odważyłeś się wejść do serca Jezusa, żeby zamieszkać u Niego i być Jego przyjacielem – wtedy przyjaźnisz się z wiecznością. Wtedy zamieszkujesz w wieczności, a wieczność zamieszkuje w tobie. Gdy to się dzieje – powoli jesteśmy uwalniani od lęku przed śmiercią. Przestajemy się bać i przestajemy trzymać się kurczowo naszego życia. Zaczynamy mieć odwagę, żeby zacząć swoje życie rozdawać, tak jak Jezus rozdawał swoje. I zaczynamy rozumieć, co znaczą słowa: „Kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa…” (Łk 9,24). Zatem zapraszam w podróż w głąb przyjaźni, którą będą kolejne odcinki tego artykułu.

Jacek Olczyk SJ
Szum z Nieba nr 141/2017