Zaraz po zakończeniu Synodu „obrońcy rodziny i tradycji” ogłosili swoje zwycięstwo. „Ave Maria! Kościół uratowany!”. A ja się pytam – z kim zwyciężono i przed czym niby uratowano Kościół?
Tydzień temu sobotni wieczór spędziłem na Wieczorze Łaski u księży saletynów w Krakowie, organizowanym przez Fundację Malak i o. Adama Szustaka OP. Wróciłem do domu koło 3 nad ranem. Włączyłem komputer, żeby sprawdzić, czy na finiszu Synodu poświęconego rodzinie wydarzyło się coś ciekawego. Wszedłem na Facebooka i zostałem zbombardowany linkami do artykułów z sensacyjnie brzmiącymi tytułami. Sens wiadomości był w wielu wypadkach podobny – Synod zakończył się klęską „wstrętnych liberałów”, koszmarna i szkodliwa dyskusja zakończona, Kościół może wrócić do stanu sprzed tego budzącego niepotrzebny zamęt spotkania.
Gdybym uwierzył w relacje konserwatywnych katolickich portali i nie poszukał dokładniejszej informacji w innych źródłach, to pewnie nigdy bym się nie dowiedział o kilku niezwykle ważnych detalach, które mają fundamentalne znaczenie dla osób próbujących zrozumieć, co się wydarzyło w ostatnich tygodniach w Watykanie.
Kilka przykładów. Nie jest prawdą, że większość kardynałów odrzuciła z Relatio Synodi trzy punkty dotyczące rozwodników i homoseksualistów. Te punkty nie uzyskały wymaganej większości 2/3 głosów, ale za każdym z nich opowiedziała się więcej niż połowa Ojców Synodalnych. Nie jest też prawdą, że owe punkty zostały wykreślone z dokumentu, przepadły i już nikt nie będzie o nich dyskutować. Papież Franciszek postanowił opublikować całość sprawozdania z obrad (czyli włącznie z 3 „kontrowersyjnymi” punktami) i w pełnej formie wysłać go do konferencji episkopatów poszczególnych krajów. Niby niuanse, ale zupełnie zmieniają obraz sytuacji.
Mnie najbardziej cieszy, że Ojciec Święty zaprosił cały Kościół do otwartej dyskusji. Najpierw była słynna ankieta, później hierarchowie zebrali się w Watykanie i w swobodny sposób podzielili się swoimi opiniami. Na zakończenie Synodu Franciszek powiedział: „Brawo! Dobrze pracowaliście. Właśnie takiej wymiany myśli chciałem. A teraz idziemy do przodu”. To bardzo ważne słowa, bo tak naprawdę jesteśmy na początku długiej drogi. Teraz wszystko znowu wraca na poziom Kościołów lokalnych, gdzie – miejmy nadzieję – odbędą się poważne dyskusje, do których zaproszeni zostaną przedstawiciele różnych środowisk i wspólnot. A za rok Ojcowie znowu spotkają się w Rzymie, by jeszcze raz porozmawiać o tym, jak Kościół powinien odpowiadać na wyzwania i trudności stojące przed współczesną rodziną.
Kilka dni temu brałem udział w nagraniu audycji w Radiu Kraków. Rozmawialiśmy o Synodzie. W studiu była też Karolina. Karolina żyje w związku niesakramentalnym. Do radia przyszła z małym, roześmianym synkiem. Ona też jest pogodną kobietą. Zapytana o to, czy przystępuje do komunii, powiedziała, że oczywiście tego nie robi. Bo wie, że sama podjęła taką a nie inną życiową decyzję i pogodziła się z konsekwencjami. Wszystko wygląda OK, ale kiedy mówi o tym, jak patrzy na ludzi przyjmujących Ciało Chrystusa, jej głos się załamuje, widać w jej oczach ogromny smutek.
Kiedy widzę takiego konkretnego człowieka, to się zastanawiam, jak ktokolwiek może bez chwili zawahania oceniać i mówić, że „to są przecież zatwardziali grzesznicy, cudzołożnicy i sami sobie są winni”. W ciągu ostatnich tygodni słyszałem i czytałem wiele tego typu wypowiedzi. Wcale nie twierdzę, że powinniśmy dopuścić wszystkich do komunii. Nie mam też gotowych odpowiedzi na inne pytania, które rozbudziły dyskusję na Synodzie. Ale kiedy słyszę te wszystkie głosy oburzonych, niezadowolonych i rozdzierających szaty „bo ktoś śmie zadawać takie pytania”, to muszę przyznać, że jestem zdziwiony.
Chrystus przyszedł na świat, żeby ludzi leczyć. Bez warunków wstępnych. To oczywiście nie znaczy, że mamy zmieniać doktrynę. Ale fundamentalna wrażliwość na dramat drugiego człowieka, wyciągnięcie do niego ręki, próba zrozumienia jego problemów – to chyba nie jest zbyt wiele. Marzy mi się Kościół, który będzie po prostu wrażliwy na każdy rodzaj ludzkiej biedy. Bo jak mówił Jan Paweł II – to człowiek jest drogą Kościoła.