Do siego roku!

Marek Zając
 
 

Jakiż będzie Rok Pański 2014? Cóż zapowiadają fenomena niebieskie, planet i gwiazd układy?

Czyż czasy ostatnimi komety o ognistych warkoczach widywano albo nieboskłon czerwienią krwawą zaszedł, wieszcząc wojny i plagi wszelakie, tamtym egipskim podobne? A może jutra przebłysków szukać winniśmy w jelitach zwierzęcych, jak to czynili bezbożni Greczynowie i Rzymiany? Albo z fusów wróżyć bądź jak nasze białogłowy w kształtach wosku przelanego przyszłość odczytywać?

Nie tędy jednak, bracia i siostry, droga. To wszystko pogaństwo, bałwaństwo i bujdy dla dzieciaków. Bóg po to człekowi rozum dał, żeby nim jako floretem albo rapierem fechtował. Angliczanin światły, imć Sherlock, sztuką dedukcyji to uczenie nazywa, a idzie wszelako o wniosków z różnych faktów wyciąganie, jak z kłębka nić prząśniczka wyciąga.

Cóż więc owo dedukowanie, owo prognozowanie rzeczy przyszłych w oparciu o przeszłe podpowiada? Począć niestety trza od spraw, które frasunek powszechny przyniosą. Otóż w Roku Pańskim 2014 rodzaj ludzki pozbawion będzie możności oglądania dziwów, które jeno Polacy wyczyniać potrafią. A mianowicie na futbolowym turnieju nad Amazonką, gdzie różniste ludy o złoty puchar potykać się będą, począwszy od Negrów o skórach jako heban, przez Azyjatów małych, a gibkich, po ludy z Polszczą sąsiadujące – naszych Orłów zbraknie. Nie zobaczą więc ludziska takich fenomenów jak zwycięskie remisy, a nawet zwycięskie porażki. Tępy jeno futbol się ostanie, taktyka podstępna i sztuczki dryblerskie, tężyzna ordynaryjna – ale się bez Polaków moralna wyższość nie objawi, co człekowi piękną prawdę przypomina, że nie wynik, ale udział i chęć szczera się liczą…

W ogóle powodów, żeby nos poza nasze opłotki wyściubiać – nie widzę. U nas bowiem wszystko cudnie się będzie działo, bośmy na to zasłużyli. Rok to będzie dwóch elekcyj – do Eurosejmu oraz na wójtów, rajców i wszelakich innych wielmożów po miastach, miasteczkach i chutorach siedzących. Na horyzoncie zaś już dwie insze elekcje majaczą. A wiadomo po caluśkim świecie, że w Polszcze polityk to człek spokojny, na owym dobru wspólnym od rana do wieczora skupiony i o nie zatroskany. Będą więc merytoryczne debaty niczym na Sorbonach i Oxfordach toczyć. Nie będą kłamać ni błotem na adwersarzy ciskać. Obietnice jeno takie składać będą, co spełnione być mogą. Miłość i zgoda przez rok panować w naszych progach będą, więc lud się będzie weselił, w bogactwo i sadło obrastał, boć fortuna nam sprzyjać musi, skoro tak zacni sternicy łodzią kierują.

W naszym Kościele też elekcyja ważna się odbędzie, na przewodniczącego Episkopatu mianowicie. I tu jeno dobre wieści. Bo nieważne, kogo wybiorą – lękliwego czy chrobrego, jak bakałarz oczytanego czy niezbyt w księgach biegłego, cnotliwego czy światowymi sprawami zaprzątniętego, starego czy młodego –  i tak legion katolickich żurnalistów zakrzyknie, że najlepszego z najlepszych wybrano. Boć u nas w Kościele świętych czasem może zbraknąć, ale dworaków i klakierów zawsze ci u nas dostatek.

Zamiast się więc czymkolwiek frasować, powiedz sobie człeku – nim północ wybije – że rok czeka Cię najwspanialszy. A potem tylko trzymać się tego musisz przez dwanaście miesięcy jak jeździec grzywy konia cwałującego – i tak się stanie. Bo jak mówią magicy w naszych czasach coachami zwani: wszystko zaczyna się w głowie! Do siego roku!

Marek Zając – dziennikarz i publicysta specjalizujący się w tematyce religijnej i społecznej. Od 2000 roku był członkiem redakcji Tygodnika Powszechnego, a od stycznia 2005 kierował działem religijnym tego czasopisma[1], które opuścił w 2007 roku[2]. Obecnie współpracuje z Tygodnikiem jako felietonista i publicysta. Prowadzi religijny program w TVP „Między ziemią a niebem”.