Roratuj się kto może

Piotr Żyłka
 
 
 
Został niecały tydzień. Tylko i aż. To ostatni moment, w którym możesz dołączyć do grupy wariatów zrywających się 6 razy w tygodniu przed świtem z łóżka. Nie każ się prosić. Naprawdę warto.
Zazwyczaj wygląda to tak: godzina 5:30. No dworze (albo polu – jak kto woli)ciemno i zimno. Leżysz w łóżku pod ciepłą kołderką i wtulasz głowę w wygodną poduszkę. Dzwoni budzik. Nie masz najmniejszej ochoty wstawać. Powiedzmy to sobie szczerze – pierwsza myśl, jaka przychodzi Ci teraz do głowy, to rozwalić ten budzik na malutkie kawałeczki, przewrócić się na drugi bok i znowu zasnąć. Po co się tak katować? Co innego, gdyby to był Twój obowiązek, gdybyś zaczynał pracę o 6 rano albo miał dzieci, które musisz wyszykować do szkoły. Wtedy nie ma zmiłuj. Ale Ty nie musisz tego robić. A jednak od początku grudnia, od poniedziałku do soboty, robisz to. Nie rozwalasz budzika, walczysz z zasapaniem, zrywasz się z łóżka i po kilkudziesięciu minutach przedzierania się przez śpiące jeszcze ulice miasta, stajesz w lodowatym, ciemnym kościele i marzniesz.

 

Po co to wszystko?
Oddajmy na chwilę głos ojcu Andrzejowi Hołowatemu OP, zmarłemu kilka lat temu legendarnemu duszpasterzowi: „Nawrócić się, to znaczy zrobić miejsce dla Pana Boga, być gościem w Jego domu, wsłuchać się w Jego słowa. Ja nie będę mógł tego uczynić, jeśli przynajmniej po części nie zrezygnuję z jakiś swoich działań, jeżeli w moim życiu nie znajdę tej chwili dla Boga samego, jeżeli nadal będę w takim tempie, jak dzisiejszy świat biegnie, biegł razem z nim. To jest niezbędne – każda przyjaźń i każda miłość karmi się czasem poświęconym drugiemu człowiekowi. Asceza właśnie na tym polega, że ja odmawiam sobie czegoś, nie po to, żeby katować siebie, tylko po to, żeby wyostrzyć swoje zmysły. Po to, żebym słyszał kroki Pana Boga, który przechodzi blisko mnie, a ja – jeżeli żyję w tym hałasie i nie mam takiego czasu izolacji – to nigdy tych kroków nie usłyszę. To jest ważne, żebyśmy zrobili miejsce w tym Adwencie na Pana Boga, wtedy nie będziemy zadawali dziwnych pytań. Wtedy dokładnie będę czuł, czego Pan Bóg ode mnie wymaga, nie będę osądzał Ewangelii, że jest nieżyciowa. Jeżeli ja tak mówię, że Ewangelia jest nieżyciowa, to być może moje życie jest nieludzkie. Może tak się wtopiłem w te prawa dżungli, które obowiązują we współczesnym świecie, że to silniejszy pożera słabszego, że ja w ogóle nie czuję tego, co Jezus chce do mnie powiedzieć?”.
Stoisz w ciemnej świątyni i czekasz aż w ciemności zacznie pojawiać się światło. Wtedy razem z całą wspólnotą Kościoła zaczynasz śpiewać te przejmujące słowa. Rorate caeli desuper et nubes pluant justum (Spuśćcie rosę niebiosa i obłoki niech wyleją sprawiedliwego). Tu nie chodzi tylko o symbole, o palącą się świeczkę, którą trzymasz w ręce, o pięknie śpiewającą scholę (zresztą nie wszędzie taka jest). To wszystko ma nam pomóc zrozumieć, co się dzieje, do czego jesteśmy zaproszeni.
Jesteśmy na finiszu przygotowań do Bożego Narodzenia. Zaraz zacznie się przedświąteczna gorączka zakupów, gotowań i spowiedzi. Roraty mogą być w tych dniach szansą na to, żeby święta nie przeszły gdzieś obok nas albo – mówiąc patetycznie, ale też z mocnym przekonaniem – żebyśmy się nie rozminęli z Jezusem, który chce do nas przyjść. On nie zrobi tego na siłę, nie wbije się do naszych serc na chama. Jeśli Go nie wpuścimy, to On to uszanuje. Teraz jest czas, żeby się na Niego otworzyć. Dlatego zachęcam – RORATUJ SIĘ KTO MOŻE.