Co robić, kiedy twój bliski pije?

Dzwoni kobieta i pyta, jak może pomóc swojemu synowi. Jest samotny. Ma pięćdziesiąt jeden lat. Pije. Zachęcała. Prosiła. Straszyła. Nic nie działa. Co ma zrobić?

Jakie znaleźć słowa? Co zrobić, żeby nie pił? Wątpliwości, którymi się ze mną dzieliła, można by sparafrazować, przywołując tytuł świetnego tekstu autorstwa doktora nauk medycznych Bohdana Woronowicza, wybitnego specjalisty w dziedzinie uzależnień: Co robić, żeby nie pomagać w piciu?. Nawiasem mówiąc, warto się z tym tekstem zapoznać.Zanim jednak przejdziemy do konkretnych rad podawanych przez autora, zatrzymajmy się na samym pytaniu. Mogą się za nim kryć dwa fałszywe założenia, które postaramy się zdemaskować. Po pierwsze, że problem ma wyłącznie osoba, która pije. Po drugie, że jego bliski może za niego sprawić, że sytuacja się poprawi.Oczywiście, to nie jest tak, że bliscy mają w tym wypadku związane ręce i niczego nie mogą zrobić, natomiast ich działania, żeby mogły odnieść skutek, muszą mieć na celu to, by osoba chora uświadomiła sobie, że ma problem, i podjęła konkretne działania. Bliscy mogą ją w tym wspierać, towarzyszyć jej, a także wystrzegać się często popełnianych w tej sytuacji błędów, na które wskazuje Woronowicz, natomiast nie mogą załatwić sprawy za chorego.

Po prostu porozmawiaj
Pierwsze, co warto zrobić, to po prostu porozmawiać. Jeżeli widzisz, że w Twojej rodzinie rozluźniły się więzi, każdy na własną rękę próbuje sobie poradzić ze swoimi problemami i ktoś, kto jest ci bliski, sięga w tej sytuacji po alkohol, warto po prostu się spotkać i porozmawiać. Dobrze będzie zadbać o odpowiednią, przyjazną przestrzeń i czas dla siebie nawzajem. Można na przykład przygotować świetną kolację i w jej trakcie opowiedzieć drugiej osobie o swoim zaniepokojeniu, by potem móc spokojnie jej wysłuchać. Towarzyszyłem takiej rozmowie w pewnej rodzinie. Okazało się, że nie samo picie było problemem. Ono miało dać ucieczkę od problemów, które udało się namierzyć i nazwać. Sama rozmowa była do tego przyczynkiem. Dobrze jest zacząć od rozmowy o życiu.
Często radzę małżeństwom, żeby przynajmniej raz w miesiącu mieli możliwość spotkać się i porozmawiać ze sobą szczerze w cztery oczy. Mogą pójść na spacer albo wyjść razem do restauracji i zjeść wspólnie kolację. Ważne, żeby znaleźli odpowiednią przestrzeń i czas na otwartą rozmowę o tym, co ich cieszy, co martwi, co gniecie, co spędza im sen z powiek. Jeśli będą to robić systematycznie, po jakimś czasie łatwiej przyjdzie im się otworzyć. Muszą zbudować zaufanie. Zresztą to nie dotyczy jedynie małżonków. Podobnie jest z dziećmi. Na przykład ojciec może zrobić synowi co jakiś czas tak zwany „chłopski wieczór” i pójść z nim gdzieś. W przypadku dorastającej córki może ją zabrać do dobrej restauracji. Wtedy jest szansa, że dowie się o problemach dziecka, zanim ono narobi sobie kłopotów i na przykład sięgnie po narkotyki albo alkohol. Daje to też szansę na odpowiednią pomoc. Kiedy studiowałem w Rzymie, zdarzało mi się po dwudziestej drugiej odwiedzać irlandzki pub.Widziałem tam rodziców ze swoimi dorosłymi dziećmi, którzy raz na jakiś czas wpadali na piwo, żeby porozmawiać. Tak, pili razem alkohol. On wcale nie musi być wrogiem budowania relacji.

 

A co jeśli więzi rodzinne są nadszarpnięte?

 

Wróćmy jednak do przypadku, kiedy więzi w naszej rodzinie są mocno nadszarpnięte i mamy podejrzenia, że ktoś z naszych bliskich już w nieodpowiedni sposób korzysta z alkoholu. Rzecz jasna w czasie kolacji we dwoje nie podajemy wtedy alkoholu, bo chcemy wspólnie nazwać problem i zmierzyć się z nim, zamiast przed nim uciekać. Chodzi o to, żeby okazać czujność, zainteresowanie. Rozmowa może wbrew pozorom wiele zdziałać. Pamiętam, że jakiś czas temu dostrzegłem pewne problemy u mojego kolegi z zakonu. Ponieważ uchodziłem za żartownisia i prześmiewcę, poprosiłem naszego generała, żeby zabrał go do restauracji i z nim porozmawiał. Zrobił to, a dzięki temu, że cieszył się dużym autorytetem wśród nas, ta rozmowa miała ogromne znaczenie i przyniosła dobry skutek. On uratował tego człowieka. W rozmowie chodzi o to, żeby wyjść naprzeciw drugiemu, wysłuchać go, pomóc mu, a nie wytknąć mu jego błędy i zaniedbania. Być może ta osoba ma na przykład depresję i powinna udać się do specjalisty. Jeśli obawia się wizyty u psychiatry, można zaproponować jej swoje towarzystwo. Picie najczęściej jest wtórne względem innych problemów, które tkwią o wiele głębiej. Często alkoholizm wynika z tego, że ktoś cierpi na depresję, a nie umie tego dostrzec i sięgnąć po fachową pomoc. Rozmowa to oczywiście jedynie pierwszy etap. Jeżeli widzę, że ktoś rozwiązuje swoje problemy za pomocą alkoholu, to otrzymuję wyraźny sygnał, żeby mu pomóc. Oczywiście trzeba wiedzieć, jak to robić. Problemem nie jest to, że rodzina alkoholika nie chce mu pomóc, ale jak to robi. Pomagając w niewłaściwy sposób, może nieświadomie zaszkodzić sobie i choremu. Popełniane błędy często wynikają z niewłaściwego podejścia do samego alkoholizmu.
Pomoc, która szkodzi
Zamiast uznać w nim chorobę, która wymaga odpowiedniego postępowania, widzę hańbę dla rodziny, powód do wstydu. Dlatego zaczynam to ukrywać. Dochodzi do tego, że kupuję alkoholikowi alkohol tylko po to, żeby pił w domu, a nie poza nim, i nie chodził go kupować w stanie nietrzeźwym, albo piję z nim, mając nadzieję, że wtedy wypije mniej. Niekiedy ludzie uważają, że alkoholik może sam z siebie przestać pić. Absurd takiego myślenia widać, jeśli przypomni się o tym, że alkoholizm jest chorobą. Wymagać od alkoholika, żeby przestał pić, to tak, jak wymagać od przeziębionego, żeby przestał mieć katar. Jeśli wymuszam na alkoholiku obietnicę, że przestanie pić, proszę, grożę, łaję jak małe dziecko, to sprawiam, że w końcu składa on obietnice bez pokrycia. To z kolei tylko pogłębia jego poczucie winy, które towarzyszy chorobie. Nawiasem mówiąc, to, że za swój alkoholizm osoba uzależniona wini wszystkich naokoło, nawet swoje malutkie dzieci, wynika właśnie z tego, że w głębi serca czuje się winna, co stara się ukryć i od czego się znieczula. Niewłaściwe podejście do problemu alkoholizmu w rodzinie może wynikać także z błędów, o których wspomniałem na początku tego rozdziału. Pierwszy z nich polega na tym, że zakładam, iż mogę zaradzić problemowi alkoholika na własną ręką, zupełnie go w to nie angażując. Alkoholik traci pracę, więc utrzymują go bliscy, spłacają jego długi, płacą odszkodowania za wyrządzone przez niego szkody, robią zakupy, gotują mu, opiekują się nim, zwłaszcza kiedy wypije. Tym samym stwarzają mu niezwykle komfortowe warunki, żeby… pił dalej. Wspomniałem już, że pierwszym krokiem w stronę trzeźwienia jest przyznanie się do bezsilności, w czym paradoksalnie pomaga trudne położenie wynikające z picia. Jeżeli bliscy chronią mnie przed trudami wynikającymi z picia, to uniemożliwiają mi uświadomienie sobie, że jestem bezsilny wobec tego, że piję, i jaką destrukcję to powoduje w moim życiu. W przywołanym tekście doktor Woronowicz wspomina właśnie o tego rodzaju błędach, które prowadzą, a później znamionują koalkoholizm, zwany także współuzależnieniem. Warto poświęcić mu więcej uwagi, żeby przyjrzeć się sytuacji swojej rodziny także pod tym kątem.

 

Problem osoby współuzależnionej
Jeżeli problemem alkoholika jest to, że znieczula się, by nie dostrzegać, że ma jakieś kłopoty, z którymi sobie nie radzi, to problemem osoby współuzależnionej jest to, że dostrzega kłopoty i próbuje za wszelką cenę samodzielnie im zaradzić, biorąc na siebie całą winę za zaistniałą sytuację. To najczęściej nie dotyczy jednej osoby, ale całej rodziny alkoholika. Jedna osoba uzależniona generuje średnio aż sześć osób współuzależnionych w swoim otoczeniu. Ich świat kręci się wokół alkoholika. Życie tych osób skoncentrowane jest na tym, żeby pomóc osobie, która pije. Ona z kolei z czasem ubożeje, traci pracę, obojętnieje emocjonalnie, jest niesłowna, nie potrafi budować głębszych więzi, jest nieobecna w życiu swojego współmałżonka i dzieci. To powoduje, że jego bliscy z czasem także zamykają się na głębsze relacje, żyją w lęku i nieustannym poczuciu winy. Na przykład małe dzieci słyszą, że to ich wina, że mama czy tata pije. I wierzą w to. To są głębokie rany. Za wszelką cenę chcą uratować życie, najpierw swojemu pijącemu rodzicowi, a nieraz, w dorosłym życiu, także swojemu współmałżonkowi. Zdarza się, że mają tak silną potrzebę ratowania alkoholika, że nieświadomie otaczają się osobami z podobnym problemem. Można to tłumaczyć tym, że to jedyna więź, jaką znają, więc decydują się na takie relacje, niezależnie od tego, jak trudne one są. Szukają swego. Tak jak za granicą Polak szuka Polaka, bo umie się z nim dogadać.

Fragment pochodzi z książki „Wspólna droga do wolności. Poradnik dla alkoholików i ich bliskich”