Trzy prezenty na Dzień Dziecka, których nie kupisz w sklepie

Są takie prezenty, których nie da się kupić w żadnym sklepie, a które cieszą bardziej niż najmodniejsza zabawka z telewizyjnych reklam.Sprzedawcy zacierają ręce, a dzieci z niecierpliwością wyczekują. Dzień Dziecka oznacza często atrakcje, zabawy organizowane przez szkoły i przedszkola oraz oczywiście prezenty. I choć daleka jestem od najmniejszej nawet próby ingerencji w Wasze plany zakupowe, dotyczące zabawek i gadżetów dla dzieci, chciałabym dzisiaj pokazać, że o atrakcyjności podarunku wcale nie świadczy liczba cyferek na metce z ceną. 

Czas

Nie jestem jedynym rodzicem, któremu zdarza się westchnąć, że „ten czas tak leci”. Wydaje się, że wczoraj trzymałam w ramionach kruszynkę, która dopiero przyszła na świat, a teraz nagle ta kruszynka zaczyna pożyczać moje ubrania i przymierza się do butów na obcasie! Czas biegnie szybciej niż tego chcemy i nic sobie nie robi z tego, że ciągle narzekamy na jego brak, odkładając to, co ważne na później. Poranki pełne są pośpiechu, by zdążyć do szkoły, popołudnia wypełnione zadaniami, a wieczór przynosi zmęczenie i niekiedy obietnice: „Zrobimy to jutro”.

Chciałabym, żeby moje dzieci zapamiętały z dzieciństwa coś więcej niż tylko: „Jedz szybko śniadanie, bo już w pół do ósmej”. Chciałabym zapisać ich codzienność wspomnieniami, w których czas liczy się przede wszystkim dlatego, że jest spędzany wspólnie.

I to właśnie może być wspaniałym prezentem na Dzień Dziecka – brak pośpiechu, bycie razem, nie skupianie się na liczeniu czasu. Schowanie zegarka, wyłączenie telefonu i brak organizowania niesamowitych atrakcji, na które przecież też trzeba zdążyć, bo festyn czy sztuka teatralna zaczyna się o określonej porze. Może dzieci będą chciały wspólnie upiec ciasteczka? Może ten wspólny czas wypełnią planszówki albo czytanie książek? U nas ta ostatnia propozycja sprawdza się podczas wielu wieczorów, kiedy siadamy (najczęściej z tomikiem bajek terapeutycznych), czytamy i rozmawiamy. Chyba że… wieczór przynosi zmęczenie, a ja mówię resztką sił: „Zrobimy to jutro”.

Zainteresowanie

Dziecko szuka go w naszej twarzy od zawsze, już wtedy, gdy jako kilkumiesięczny brzdąc rzuca po raz setny zabawkę na ziemię, czekając aż ją podniesiemy. Szuka go, gdy przynosi do domu kolekcję ślimaków, by pochwalić się swoimi łowami, gdy zbuduje samodzielnie zamek z klocków i narysuje pięćsetny portret mamy.

Zdarza się też, że domaga się go w zupełnie inny sposób, zwłaszcza wtedy, gdy trudno jest mu nawiązać z nami kontakt. Wtedy może celowo robić rzeczy, które nas złoszczą, bo chociaż reagujemy wtedy zdenerwowaniem, to w końcu skupiamy na nim swoją uwagę.

Czasem nie chodzi o nic więcej, tylko o to, by mama lub tata w końcu spojrzeli mu prosto w oczy. W jakich okoliczności robisz to najczęściej? I jak często mówisz: „Poczekaj, nie teraz, jestem zajęta”?

W bajce o Królewnie Śnieżce zła macocha bez przerwy przegląda się w lustrze, pytając o to, czy faktycznie jest najpiękniejsza. Znam wiele księżniczek, które robią to samo. Widząc twarze ludzi, którzy się do nich uśmiechają, szukają w nich potwierdzenia: „Czy jestem naj?…”.

Nieustannie czekają na księcia z bajki, dla którego będą jedyne i niepowtarzalne. Zdarza się jednak, że książe ma te same oczekiwania względem swojej wybranki, bo on też szuka tego, czego jeszcze nigdy nie dostał – pełni zainteresowania, bycia przyjętym bezwarunkowo i miłości, która patrzy na człowieka tak, jakby był ósmym cudem świata.

To może być jeden z najcenniejszych podarunków, jaki damy swoim dzieciom: traktowanie ich tak, by czuły, że są ważne. Nie wtedy, gdy przyniosą szóstkę z matmy, nie po wygranym meczu ich drużyny, nie gdy dostaną się na studia. Właśnie wtedy, gdy robią coś najzwyczajniej zwyczajnego, ale płynącego z głębi ich samych. Wtedy, gdy po prostu są, a nie gdy odnoszą sukcesy.

 

Szacunek

Szacunek jest sposobem okazywania miłości. Paradoksalnie, niekiedy łatwiej nam okazać go nieznajomym niż najbliższym – takie mam przynajmniej wrażenie. Częściej myślimy o nim w sali teatralnej czy tramwaju, gdzie ustępujemy komuś miejsce niż w domu.

Częściej też okazujemy go osobom starszym niż dzieciom. To właśnie dzieci mają być cicho, nie odzywać się bez pytania i spełniać polecenia. Pewnie to elementy, które są potrzebne, by nauczyć dziecko zachowania się odpowiednio do konkretnej sytuacji. I pewnie zdarza mi się mówić podobnie, często dlatego, że powtarzam to, co sama słyszałam w dzieciństwie i bezrefleksyjnie pod wpływem zmęczenia czy irytacji, mówię to, co najłatwiej mi powiedzieć.

Może jednak nie warto kruszyć kopii o każdy drobiazg? Można wymagać dobrego zachowania przy stole i tego, by dieta dziecka nie składała się tylko z cukierków i płatków śniadaniowych, ale niekoniecznie terroryzować kilkulatka, by bez grymaszenia pałaszował talerz pełen szpinaku i brokułów. Zamiast mówić, że „nie bo nie” – wysłuchać, dlaczego dziecko protestuje. I potraktować je tak, jak sami chcielibyśmy być potraktowani.

To dotyczy nie tylko drobiazgów, lecz również spraw dużo ważniejszych. Sama czasem się na tym łapię – chcę dla moich dzieci jak najlepiej. Chcę tego tak bardzo, że jestem gotowa wytyczyć im ścieżkę przez życie, pomagać stawiać na niej kolejne kroki i prowadzić za rękę do obranego przeze mnie (oczywiście w dobrej wierze) celu.

Jest jednak druga, trudniejsza opcja: towarzyszenie dziecku na drodze, którą wybierze samo. Moim zadaniem może być wskazanie mu kierunków i stworzenie możliwości poznawania świata. To niełatwe, bo w szafach naszych dzieci, obok koszulek, spodni czy sukienek wiszą niekiedy równo wyprasowane i zbudowane z naszych marzeń: lekarskie fartuchy, prawnicze togi czy sutanny, stroje baletnicy, sławnego naukowca albo odnoszącej sukcesy bizneswoman. Role, do których dzieci mają dorosnąć i w które już teraz próbujemy je wtłaczać, pilnując, by dokonywały wyborów zgodnych z naszymi oczekiwaniami.

Jeśli uszanujemy to, że dziecko jest inne niż my i nasze marzenia o nim, łatwiej będzie nam skupić się na odkrywaniu tego, co w nich dobre i pomóc w rozwijaniu pasji. Łatwiej będzie też zaakceptować to, że rozwija się w swoim tempie.

A dzięki akceptacji i szacunkowi, jakich doświadczą od nas dzieci, będziemy mogli budować z nimi relację opartą na przyjaźni. I nie chodzi tu o bezstresowe wychowanie i bycie dobrym kumplem, ale o taką relację, w której dziecko będzie mogło uczyć się od nas podejścia do życia i rozwiązywania problemów, w której będzie mogło i będzie chciało czerpać z naszego doświadczenia. To relacja, do której dorosnąć muszą obie strony, zarówno dzieci, jak i rodzice. Bardzo chciałabym, by każdy dzień nas do tego zbliżał.

 

Majka Moller – aktywna zawodowo mama dwójki dzieci, na co dzień dentystka i magister psychologii. Od lat zakochana w swoim mężu, od zawsze i chyba z wzajemnością – w życiu i górach. Autorka bloga Chrześcijańska Mama i współautorka książki „Ile lat ma Twoja dusza?”