OLEJ

pogrzeb

Po pogrzebie o. Charbela z jego grobu promieniowało niewytłumaczalne światło. Zjawisko to trwało 45 dni i nocy.  Z obawy przed profanacją grobu, postanowiono przenieść trumnę z ciałem zmarłego do klasztoru. W czasie przenosin odkryto że ciało o. Charbela nie było zesztywniałe jak to dzieje się po śmierci, lecz wiotkie jak za życia. Z ciała emanował też miły zapach oraz wydobywał się dziwnego pochodzenia olej. 24.07.1927r. ciało włożono do metalowej trumny i zamknięto w marmurowym grobowcu. Cały czas jednak z ciała wydobywał się olej. W roku 1950 wydano kolejne polecenie komisyjnej ekshumacji z uwagi na przecieki oleju z marmurowego sarkofagu. W obecności ekspertów, stwierdzono brak stężenia pośmiertnego – ciało wyglądało tak jak w chwili śmierci. 07.08.1952r. ma miejsce ostatnia ekshumacja. Ciało zmarłego zachowywało  się jak poprzednio. Olej wydobywał się nieprzerwanie do 1977 r. – roku, w którym dokonała się kanonizacja o. Charbela.

db5a6d6f8efa59abb40cec39e22dc524


5 sposobów, żeby odpuścić sobie i innym. Mamo, wyluzj!

Jestem mamą i wiem jak wygląda twój dziennik pokładowy. Wstajesz rano i już dopada cię migrena, krzyk dziecka uderza ci do głowy jak kac w młodości, jeszcze nie dojdziesz do łazienki, a już wstawisz pranie rozrzucone po kątach, zapełnisz zmywarkę i poślizgniesz się na pampersie.

Co się stanie gdy zamienisz perfekcję na autentyczność? Zakładam, że też jesteś mamą. Masz wesołą gromadkę dzieci. Twój dzień to właśnie te dzieci, ich pasje, obowiązki i szkoła. Gdzieś pomiędzy tymi kategoriami kryje się twoja praca zawodowa i pasje, jeśli masz na nie czas. Na domiar złego czujesz oddech oceny koleżanek z pracy i teściowej. Poddają cię ocenie i presji doskonałości, wystawiają laurki w każdym zakresie – dom, praca, wychowanie, małżeństwo, wygląd.

Chcesz zmiany, ale nie wiesz od czego zacząć?

Jeśli nie odczujesz oceny bezpośrednio, dotknie cię ona pośrednio. To norma, jedyne co możesz zrobić to nabrać dystansu jak wody do bukłaka i iść przez pustynię życia, zawsze wyposażona w dobry rozweselający i uspokajający napój. A co nim jest? Tak już jest z naturą ludzką, że nie ma sensu się jej przeciwstawiać, trzeba ją po prostu przyjąć i mieć na tę naturę sposób. Też jestem mamą i wiem, jak wygląda twój dziennik pokładowy.Zaczynasz galop przez płotki i odhaczanie kolejnych punktów z grafiku. Już na progu kuchni dostajesz w twarz ilością pracy i spraw do skoordynowania. Ty, zawsze ogarniająca, pracująca pod presją czasu, zawsze rozsądna, dominująca i poukładana, jednak w środku niespokojna, zbyt znerwicowana. Chcesz zmiany, ale nie wiesz od czego zacząć. Istnieje rozwiązanie. Potrzebujesz natychmiastowego odwyku. Odwyku od ciągłej kontroli i udowadniania sobie, że jesteś najlepsza, zawsze wszystkowiedząca i wszechogarniająca. Tym magicznym napojem na uspokojenie skołatanych nerwów jest dystans i odpuszczenie, nie dziś, nie przez tydzień, ale już na zawsze. Takie podejście nie wbije cię w tonę frustracji i niepokoju. Bo jedyne czego potrzebujesz to wyciszenie i stonowanie parujących emocji. Po pierwsze oddychaj powoli i pamiętaj, nic nie musisz. Twoje dzieci nie muszą być najlepsze w całej klasie, nie muszą dostawać samych piątek, zachwycać wyglądem i błyskotliwością, twój mąż i ty nie musicie być najlepiej zarabiającymi ludźmi w kosmosie, a ty nie musisz nikomu nic udowadniać i pracować ponad siły. Samo uzmysłowienie sobie tego już daje dozę spokoju i ulgi. Gonitwa za często nierealnymi celami, zbytnio ambicjonalne podejście do rzeczywistości, przenoszenie własnych projekcji i niezrealizowanych marzeń czy planów na dziecko jest zgubne dla całego twojego domu. Zatrzymaj się, weź dziesięć oddechów i ruszamy.

Tylko TY możesz zapewnić sobie wewnętrzną ciszę

Jeśli bijesz głową w mur i nie widzisz szansy na wyciszenie, wierzysz tylko w prozac, to wiedz, że poziom wyciszenia możesz zapewnić sobie tylko TY SAMA. Miej do siebie cierpliwość i codziennie powiedz do swojego odbicia w lustrze- kocham cię, dasz radę, jest wystarczająco dobra, jeśli upadnę będę powstawać na nowo i pracować dalej. Taka postawa wyzwala cię z presji perfekcji w każdym calu i uczy pokory, bo ludzka natura nie jest perfekcyjna, tylko dobra. Trzeba to uznać i przyjmować pokornie to, co życie przynosi. Oczywiście musimy starać się być najlepsi w tym co robimy, ale frustracja z powodu pomyłek, błędów, upadków i ułomności szybko kradnie spokój. Dlatego odpuścić, znaczy dokładnie tyle, co przyjmować i znosić z pokorą to, co przynosi fala dnia. W końcu trzeba i tak zaakceptować, że dzieci nie są geniuszami, nie będą grać na fortepianie jakbyś marzyła, a ty nie potrafisz tak ogarnąć domu jakbyś chciała. Pewne rzeczy trzeba zaakceptować i pokochać je w sobie, przestać kontrolować każdy odcinek spraw domowych, pozwolić dzieciom na pomyłki, uczenie się i wyciąganie nauki z trudnych wydarzeń, pozwolić by bieg codzienności płynął w swoim czasie i rytmie. Musisz zaakceptować to, na co nie masz wpływu i działać najwytrwalej w tych przestrzeniach, na które wpływ masz. A resztę oddać Bogu. W głowie codziennie układasz plan dnia naszpikowany zadaniami i nafaszerowany stresem.

Jak one to robią?!

Jak to wszystko pogodzić? Jak robią to inne kobiety, które wyglądają na wyciszone, spokojne i spełnione. Te z wyprasowanym mankietem koszuli, zrobione i wypielęgnowane, z domem który nie razi brudem i szczęśliwymi dziećmi. Jak one to robią? Wierz mi dużym wysiłkiem i pracą na sobą. I to nie jest tak, że one są w każdym calu są doskonałe, bo zawsze spostrzegamy tylko fragment ich życia, to co dzieje się za perfekcyjnym make’upem i przyklejonym uśmiechem wiedzą tylko one. To właśnie jest garb perfekcjonizmu, niezadowolenia, wymagań, aż do bycia okrutnym dla samych siebie. Z pewnością nie chcesz tego, dlatego odpuszczenie i rezygnacja z kontroli nad każdą sferą życia i oddanie jej w ręce siły wyższej jest kluczem do celu. Nie dasz rady udźwignąć wszystkiego, co zrzucono ci na plecy, dlatego codziennie racz się głębokim oddechem i dystansuj do spraw mniej ważnych, a nawet ważnych. Dosyć ma dzień swojej troski, a problemy to nic innego jak wyzwania, które znajdą swoje rozwiązanie tylko w ciszy, dystansie emocjonalnym i spokoju. Nic nie dzieje się bez ponoszenia kosztów. Jeśli chcemy więcej, musimy też więcej dawać z siebie. Kiedy już docieram do ściany i dalej nie mogę się ruszyć. Zadaję sobie pytanie po co pędzę, po grzęznę w ambicjach, skoro można odpuścić. Słowo odpuścić to kluczowe hasło, wygenerowane przez mój strapiony, matczyny mózg. To sprytny wytrych, za którym stoi magazyn niezwykłej ilości kreatywnych rozwiązań dla zmęczonych codziennością kobiet. Jeśli mała tabletka na uspokojenie pomaga ci nabrać dystans do życia, to znaczy że potrafisz go uzyskać bez jej pomocy, ważny jest tu sposób dotarcia do wyczekiwanego stanu ducha. Odpuścić znaczy zdystansować się, spojrzeć z daleka na siebie i cały dzień. Te kobiety, które odpuściły są najbliżej osiągnięcia wewnętrznego spokoju. Owszem zaburza ten spokój gorszy nastrój, negatywne osoby, trudne wydarzenia, ale mówiąc o zwykłej codzienności, jego pierwiastek zawsze nam towarzyszy, gdy odpuszczamy.

Wliczam w to niesforne dzieciaki, irytującego szefa, męża zmęczonego odpowiedzialnością, z którym czasem przejdziesz kryzys. I całą resztę ludzi i zdarzeń, które cię otaczają i czasem osaczają. Jak odpuścić?

1. Pomyśl o tym, że mogło wydarzyć się coś dużo gorszego w momencie, gdy coś cię bardzo zdenerwuje, zepsuje samopoczucie czy goni terminami. Pomyśl w trakcie nieprzyjemnej sytuacji o tym, że masz prawo być niedoskonałą, masz prawo nie ogarniać, masz prawo okazać się czasem choćby bezmyślną, bo każdy ma gorsze dni, masz prawo być słabsza.

2. Ciesz się tym co masz, dziękuj codziennie za to, co otrzymałaś od życia. Dostałaś ogrom dobra i łask. Masz rodzinę, dzieci, pracę, godne życie, perspektywy do zmiany i setki powodów do radości.

3. Zamieniaj podenerwowanie w żart, irytację w uśmiech. Zamiast krzyknąć na dziecko za wylane kakao, posprzątaj razem z nim, zamiast warczeć na męża za niewyniesione śmieci, połaskocz go za uchem.

4. Raz na zawsze zdaj sobie sprawę z tego, że nigdy nie będziesz mieć pełnej kontroli nad życiem. To wszystko trzeba powierzyć komuś większemu i martwić się tylko dniem dzisiejszym. Zdanie się na Boga odciąża duszę i umysł, to taka ucieczka na skróty dla umęczonych, która przydaje wewnętrznego spokoju. Owszem nie pozbędziesz się całkowicie stresu, ale możesz go zredukować do poziomu możliwego do zniesienia.

5. Przestań tracić energię na kontrolowanie, krzyk, unoszenie się, zobacz jak będzie wyglądał choćby jeden dzień bez przyzwyczajeń dorosłości. Zobacz, jak się poczujesz i zapisz te odczucia. Wynik będzie zaskakujący. Nie jesteś perfekcyjna, pozwól sobie na luksus bycia prawdziwą wszędzie i zawsze.

 


Nie tylko „grzeczni chłopcy” chodzą w mocy Ducha

Czytam ostatnio dość dużo o charyzmatycznej stronie Kościoła. Szczególnie z niezwykłą estymą pochłaniam charyzmatykożerne poglądy, które ich autorów przenoszą w dziecięcy świat „krzywego zwierciadła”, kreując zupełnie inną rzeczywistość od tej, która faktycznie jest.

Można na dobre utkwić w takim świecie i nie chcieć z niego wyjść, karmiąc się absurdalnością miast prawdziwością, niczym w przypadku bulimii, kiedy nawet sterczące z wychudzenia kości nie są wystarczająco wyrazistym i ostatecznym znakiem, że dość katowania się niejedzeniem.

W charyzmatykożerczym świecie „krzywego zwierciadła” powstają kompletnie „nowe” wizje charyzmatyków (powinni być idealni, nieskazitelni, przynajmniej niczym półbogowie); całkowicie „nowe” koncepcje ich miejsca w Kościele (dość powszechne staje się jak najszybsze wycięcie ich niczym raka); oraz totalnie „nowa” historia Parakleta (działa tylko w pobożnych KK i pełne miłości spojrzenie kieruje tylko na pobożnych KK).

Tymczasem, i na szczęście, wedle Biblii nie wszyscy, na których spoczywał Duch Pana, byli „grzecznymi chłopcami”. Nie był nim Jefte Gileadczyk (Sdz 11,29). Po wygnaniu go z domu przez przyrodnie rodzeństwo uciekł daleko od swoich braci i mieszkał w kraju Tob. Przyłączyli się do niego jacyś nicponie i z nim wychodzili do walki (Sdz 11,3). Owi „nicponie” (jak ich dobrotliwie określa Biblia Tysiąclecia) to „reqim”, czyli „puści”, „próżni”, „bez zasad”, „frywolni”. Taki był Jefte, takie towarzystwo i życie mu odpowiadało. A Bóg miał plan, by i nad łotrem był Jego Duch, by tę jego pustkę wypełnić i ukochany naród przy pomocy łotra wyzwolić.

Duchem Pana, chociaż w dość specyficzny sposób, został owładnięty także „niegrzeczny” Samson. Był upragnionym i długo oczekiwanym synem, i jak donosi autor Księgi Sędziów: Duch Pana zaś począł na niego oddziaływać w Obozie Dana między Sorea a Esztaol (13,25). To oddziaływanie Ducha Pana od początku było dla Samsona trudnym doświadczeniem (według tekstu hebrajskiego było „niepokojeniem go”). Na kolejnych kartach jego historii czytamy – w nazbyt zmiękczonym tłumaczeniu – iż Duch Pana opanował Samsona (Sdz 14,6.19; 15,14). Dosłownie jednak Duch Pana „przedarł się siłą”, dokonał swego rodzaju szturmu, wymusił wejście w Samsona. Śledząc jego życiorys, on również nie był „grzecznym chłopcem”, ale Pan zechciał być w szczególny sposób w nim i przez takiego, jakim był, działać.

Pomysł Boga na duchowe wzrastanie ludzkości wymyka się spod jej tendencji do zakrojonej na szeroką skalę kontroli. Jednym z tych Bożych pomysłów są wspólnoty charyzmatyczne, już dawno rozpoznane przez najważniejsze gremia Kościoła jako dar Parakleta. Nie ma u charyzmatycznych ludzi doskonałych. Są nimi i „niegrzeczni chłopcy”, i „niegrzeczne dziewczyny” – grzesznicy, którzy nie mniej niż należący czy nie należący do innych wspólnot Kościoła, popełniają mnóstwo błędów. Ale to oni zostali „porwani” przez Boga do charyzmatycznych i oni stają się odważnymi zwiastunami Dobrej Nowiny. Zbyt długie tkwienie w sali z „krzywym zwierciadłem” powoduje, iż zdeformowany i fałszywy obraz staje się „jedyną, najprawdziwszą i najmłdjsą” charytyzmatykożerną prawdą. Wówczas jednak jawny bunt wobec suwerennej decyzji Boga o posyłaniu swego Ducha także do „niegrzecznych”, czy do „niekatolickich”, jest tylko kwestią czasu.

 


Trzy prezenty na Dzień Dziecka, których nie kupisz w sklepie

Są takie prezenty, których nie da się kupić w żadnym sklepie, a które cieszą bardziej niż najmodniejsza zabawka z telewizyjnych reklam.Sprzedawcy zacierają ręce, a dzieci z niecierpliwością wyczekują. Dzień Dziecka oznacza często atrakcje, zabawy organizowane przez szkoły i przedszkola oraz oczywiście prezenty. I choć daleka jestem od najmniejszej nawet próby ingerencji w Wasze plany zakupowe, dotyczące zabawek i gadżetów dla dzieci, chciałabym dzisiaj pokazać, że o atrakcyjności podarunku wcale nie świadczy liczba cyferek na metce z ceną. 

Czas

Nie jestem jedynym rodzicem, któremu zdarza się westchnąć, że „ten czas tak leci”. Wydaje się, że wczoraj trzymałam w ramionach kruszynkę, która dopiero przyszła na świat, a teraz nagle ta kruszynka zaczyna pożyczać moje ubrania i przymierza się do butów na obcasie! Czas biegnie szybciej niż tego chcemy i nic sobie nie robi z tego, że ciągle narzekamy na jego brak, odkładając to, co ważne na później. Poranki pełne są pośpiechu, by zdążyć do szkoły, popołudnia wypełnione zadaniami, a wieczór przynosi zmęczenie i niekiedy obietnice: „Zrobimy to jutro”.

Chciałabym, żeby moje dzieci zapamiętały z dzieciństwa coś więcej niż tylko: „Jedz szybko śniadanie, bo już w pół do ósmej”. Chciałabym zapisać ich codzienność wspomnieniami, w których czas liczy się przede wszystkim dlatego, że jest spędzany wspólnie.

I to właśnie może być wspaniałym prezentem na Dzień Dziecka – brak pośpiechu, bycie razem, nie skupianie się na liczeniu czasu. Schowanie zegarka, wyłączenie telefonu i brak organizowania niesamowitych atrakcji, na które przecież też trzeba zdążyć, bo festyn czy sztuka teatralna zaczyna się o określonej porze. Może dzieci będą chciały wspólnie upiec ciasteczka? Może ten wspólny czas wypełnią planszówki albo czytanie książek? U nas ta ostatnia propozycja sprawdza się podczas wielu wieczorów, kiedy siadamy (najczęściej z tomikiem bajek terapeutycznych), czytamy i rozmawiamy. Chyba że… wieczór przynosi zmęczenie, a ja mówię resztką sił: „Zrobimy to jutro”.

Zainteresowanie

Dziecko szuka go w naszej twarzy od zawsze, już wtedy, gdy jako kilkumiesięczny brzdąc rzuca po raz setny zabawkę na ziemię, czekając aż ją podniesiemy. Szuka go, gdy przynosi do domu kolekcję ślimaków, by pochwalić się swoimi łowami, gdy zbuduje samodzielnie zamek z klocków i narysuje pięćsetny portret mamy.

Zdarza się też, że domaga się go w zupełnie inny sposób, zwłaszcza wtedy, gdy trudno jest mu nawiązać z nami kontakt. Wtedy może celowo robić rzeczy, które nas złoszczą, bo chociaż reagujemy wtedy zdenerwowaniem, to w końcu skupiamy na nim swoją uwagę.

Czasem nie chodzi o nic więcej, tylko o to, by mama lub tata w końcu spojrzeli mu prosto w oczy. W jakich okoliczności robisz to najczęściej? I jak często mówisz: „Poczekaj, nie teraz, jestem zajęta”?

W bajce o Królewnie Śnieżce zła macocha bez przerwy przegląda się w lustrze, pytając o to, czy faktycznie jest najpiękniejsza. Znam wiele księżniczek, które robią to samo. Widząc twarze ludzi, którzy się do nich uśmiechają, szukają w nich potwierdzenia: „Czy jestem naj?…”.

Nieustannie czekają na księcia z bajki, dla którego będą jedyne i niepowtarzalne. Zdarza się jednak, że książe ma te same oczekiwania względem swojej wybranki, bo on też szuka tego, czego jeszcze nigdy nie dostał – pełni zainteresowania, bycia przyjętym bezwarunkowo i miłości, która patrzy na człowieka tak, jakby był ósmym cudem świata.

To może być jeden z najcenniejszych podarunków, jaki damy swoim dzieciom: traktowanie ich tak, by czuły, że są ważne. Nie wtedy, gdy przyniosą szóstkę z matmy, nie po wygranym meczu ich drużyny, nie gdy dostaną się na studia. Właśnie wtedy, gdy robią coś najzwyczajniej zwyczajnego, ale płynącego z głębi ich samych. Wtedy, gdy po prostu są, a nie gdy odnoszą sukcesy.

 

Szacunek

Szacunek jest sposobem okazywania miłości. Paradoksalnie, niekiedy łatwiej nam okazać go nieznajomym niż najbliższym – takie mam przynajmniej wrażenie. Częściej myślimy o nim w sali teatralnej czy tramwaju, gdzie ustępujemy komuś miejsce niż w domu.

Częściej też okazujemy go osobom starszym niż dzieciom. To właśnie dzieci mają być cicho, nie odzywać się bez pytania i spełniać polecenia. Pewnie to elementy, które są potrzebne, by nauczyć dziecko zachowania się odpowiednio do konkretnej sytuacji. I pewnie zdarza mi się mówić podobnie, często dlatego, że powtarzam to, co sama słyszałam w dzieciństwie i bezrefleksyjnie pod wpływem zmęczenia czy irytacji, mówię to, co najłatwiej mi powiedzieć.

Może jednak nie warto kruszyć kopii o każdy drobiazg? Można wymagać dobrego zachowania przy stole i tego, by dieta dziecka nie składała się tylko z cukierków i płatków śniadaniowych, ale niekoniecznie terroryzować kilkulatka, by bez grymaszenia pałaszował talerz pełen szpinaku i brokułów. Zamiast mówić, że „nie bo nie” – wysłuchać, dlaczego dziecko protestuje. I potraktować je tak, jak sami chcielibyśmy być potraktowani.

To dotyczy nie tylko drobiazgów, lecz również spraw dużo ważniejszych. Sama czasem się na tym łapię – chcę dla moich dzieci jak najlepiej. Chcę tego tak bardzo, że jestem gotowa wytyczyć im ścieżkę przez życie, pomagać stawiać na niej kolejne kroki i prowadzić za rękę do obranego przeze mnie (oczywiście w dobrej wierze) celu.

Jest jednak druga, trudniejsza opcja: towarzyszenie dziecku na drodze, którą wybierze samo. Moim zadaniem może być wskazanie mu kierunków i stworzenie możliwości poznawania świata. To niełatwe, bo w szafach naszych dzieci, obok koszulek, spodni czy sukienek wiszą niekiedy równo wyprasowane i zbudowane z naszych marzeń: lekarskie fartuchy, prawnicze togi czy sutanny, stroje baletnicy, sławnego naukowca albo odnoszącej sukcesy bizneswoman. Role, do których dzieci mają dorosnąć i w które już teraz próbujemy je wtłaczać, pilnując, by dokonywały wyborów zgodnych z naszymi oczekiwaniami.

Jeśli uszanujemy to, że dziecko jest inne niż my i nasze marzenia o nim, łatwiej będzie nam skupić się na odkrywaniu tego, co w nich dobre i pomóc w rozwijaniu pasji. Łatwiej będzie też zaakceptować to, że rozwija się w swoim tempie.

A dzięki akceptacji i szacunkowi, jakich doświadczą od nas dzieci, będziemy mogli budować z nimi relację opartą na przyjaźni. I nie chodzi tu o bezstresowe wychowanie i bycie dobrym kumplem, ale o taką relację, w której dziecko będzie mogło uczyć się od nas podejścia do życia i rozwiązywania problemów, w której będzie mogło i będzie chciało czerpać z naszego doświadczenia. To relacja, do której dorosnąć muszą obie strony, zarówno dzieci, jak i rodzice. Bardzo chciałabym, by każdy dzień nas do tego zbliżał.

 

Majka Moller – aktywna zawodowo mama dwójki dzieci, na co dzień dentystka i magister psychologii. Od lat zakochana w swoim mężu, od zawsze i chyba z wzajemnością – w życiu i górach. Autorka bloga Chrześcijańska Mama i współautorka książki „Ile lat ma Twoja dusza?”

 

 


W czwartek, w uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa(Boże Ciało), będziemy oddawać cześć i uwielbienie Jezusowi obecnemu pod postaciami eucharystycznymi. Msze Święte w Boże Ciało będą sprawowane o godz. 8 3o, 19 oo.

O godz. 10 oo zgromadzimy się w naszym kościele parafialnym i po Mszy Świętej wyjdziemy w procesji na ulice naszej miejscowości, aby zanosić błogosławieństwo Pana Jezusa obecnego pod postacią chleba do naszych domów, miejsc nauki i pracy. Przy czterech ołtarzach będziemy rozważali słowo Boże. Procesję zakończy udzielenie błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem na cztery strony świata. W tym roku procesja przejdzie następującymi ulicami;

I ołtarz Sosnowa (Neokatechumenat)

II ołtarz Brzozowa (Rodzice ministrantów, Rodzice Dzieci Komunijnych i Rocznicowych)

III ołtarz Lubczyńska (Domowy Kościół)

IV ołtarz przy Kościele. (Żywy Różaniec).

Zapraszam dzieci Komunijne (dziewczynki) i młodsze do sypania kwiatów (Kwiaty, sukienki i stroje Bielanek).

 

Czarna Łąka. Msza Św. i procesja wokół kaplicy z czterema ołtarzami g. 17 oo