Z Zenonem Waldemarem Dudkiem, psychiatrą i terapeutą, rozmawia Marcin Jakubionek.
Czy demona można zobaczyć?
Można, demony szczególnie upodobały sobie nasze sny, wiele z naszych koszmarów to obrazy postaci demonicznych, szatańskich, przerażających, obezwładniających. Pojawiają się również na jawie. Tyle, że ci, którzy mogą je wówczas zobaczyć, najczęściej unikają z nimi kontaktu. Zresztą bardzo słusznie, gdyż niedojrzali psychicznie ludzie mogą zostać przed demona zniewoleni, utracić tożsamość, albo po prostu… zwariować.
Mówi Pan to z takim przekonaniem, jak mój dziadek. Każdego wieczoru opowiadał jakąś historię o demonach. Raz przed nimi uciekał, innym razem przeganiał je, gdzie pieprz rośnie. Wszyscy jednak wiedzieli, że dziadek lubi czasem zmyślać. Pan jest psychiatrą… Nie widzę w tym nic dziwnego. W ludowych opowieściach o demonach jest wiele mądrości. Choćby to, że demonom lepiej nie wchodzić w drogę, bo mogą nam zrobić krzywdę, że niekiedy trzeba i warto się z nimi zmierzyć, ale tylko wtedy, jeśli jesteśmy do tego wewnętrznie przygotowani (np. zintegrowani, spokojni, pozbawieni pychy).
Niestety wiedza ta została zapomniana, odłożona do lamusa. Dziś jednak psychologia coraz częściej do niej wraca. Takim przykładem jest psychologia głębi Junga.
Ale po co do tego wracać? Wydaje mi się, że w świecie bez demonów, diabłów żyłoby się nam lepiej.
Tak twierdzą twórcy utopii, fantastycznych wizji światów, w których nie ma konfliktów społecznych, chorób, śmierci, wszyscy są szczęśliwi i uśmiechnięci. Takie fałszywe i płaskie, obrazki rajskiej rzeczywistości, znamy też z reklam: ludzie piękni, „wyprasowani” i ich luksusowe auta, wspaniałe domy, mili sąsiedzi, sympatyczni policjanci, a nawet niegroźni złodzieje. Sam lukier. To przesładzanie stanowi strategię reklamową, ale kiedy odwrócimy oczy od bilbordów, możemy zobaczyć, jak demoniczna to wizja. Ludzie dożywają swych dni w domach starości, umierają w hospicjach, cierpią z samotności, mieszkając w wielkich metropoliach lub gdzieś na obrzeżach miast. Tak się kończy próba alienacji Cienia, tego, co mroczne, destrukcyjne, związane ze słabością, śmiercią i cierpieniem.
Wydaje się nam, że przechytrzyliśmy wszystkie diabły i demony, ale one – jak widać – wciąż istnieją i nawet nieźle się mają
Gdzie istnieją?
Tam, gdzie zawsze… W nas samych.
Demony, czyli kto?
Wspomnę tu o Jungu, który rozumiał demony jako pewien nabyty lub wrodzony autonomiczny „kompleks psychiczny”, zlepek emocji i wyobrażeń, który potrafi wywoływać w jednostce lub zbiorowości określone uczucia, myśli i skojarzenia. Jest on autonomiczny, bo dysponuje niezależną od świadomości siłą, która działa wbrew naszej wiedzy, charakterowi czy naturze. Ten kompleks potrafi pozbawić nas władzy nad ciałem, wmawiać, że jesteśmy kimś innym, ale równie dobrze oczarowywać, euforyzować jak narkotyk. Może także sprawiać, że będziemy zajmowali się sprawami błahymi i śmiesznymi, jakby od nich zależał nasz los i istnienie świata.
Demony mogą być wrodzone?
Tak, w takim sensie, że towarzyszą naturalnemu doświadczeniu i mogą działać już od momentu urodzenia. Tak twierdził Jung. Kompleksy wrodzone, inaczej archetypy, to – mówiąc w skrócie – najbardziej pierwotne obrazy, które w formie symbolicznej są obecne w każdej kulturze i we wszystkich epokach. W nich nieświadomie przekazywane są z pokolenia na pokolenie wzory zachowań i ideały, a także wiedza o tym, kim jesteśmy, jaki jest świat i nasze miejsce w nim. Archetypy nadają formę najważniejszym doświadczeniom przeżywanym przez każdego z nas, takim jak miłość mężczyzny do kobiety, macierzyństwo, ojcostwo, śmierć i wiara w Boga. Kompleksy archetypowe mają jeszcze tę szczególną właściwość, że są spolaryzowane, czyli posiadają biegun pozytywny (konstruktywny, kreatywny) i negatywny (destrukcyjny).
Jednym z przykładów takiego wrodzonego kompleksu jest archetyp Matki. Po jego pozytywnej stronie znajdują się takie wartości jak: życie, poświęcenie, troska, czułość. Ich przeciwieństwem są zaś: choroba, śmierć, lęk, bezradność. Chociaż są to wartości negatywne, destrukcyjne poprzez nie też wyraża się dojrzałe macierzyństwo. Matka nie tylko pielęgnuje i troszczy się o dziecko, ma także przygotować je do dorosłego życia, a to oznacza, że nie będzie go wiecznie trzymała za rączkę, że pozwoli mu się przewrócić, popełniać błędy, poznać, czym jest lęk i zagrożenie.
Jeżeli z jakichś powodów ten dziedziczny wzorzec ulegnie rozszczepieniu, archetyp Matki będzie postrzegany i wyrażany jednostronnie, np. od strony skrajnie pozytywnej, wówczas pojawia się coś, co Jung nazywał owładnięciem przez kompleks albo opętaniem. Przykładem owładnięcia jest nadopiekuńcza matka, która poświęca bezgranicznie wszystko dla swojej pociechy. Obdarza dziecko przesadną i zaborczą miłością, chucha i pieści, spełnia kaprysy, a przy okazji chroni przed wszelkimi, najczęściej wyimaginowanymi, niebezpieczeństwami. Ponieważ matka wybrała skrajnie pozytywny wzór macierzyństwa, dziecko może wchłonąć jego przeciwieństwo, będzie bezradne i zakompleksione.
A jaka będzie negatywna strona tego archetypu?
To będzie na przykład kobieta, która walczy ze swoim instynktem macierzyńskim. Broni się przed posiadaniem dzieci, odczuwa lęk przed ciążą, może nawet nieświadomie życzyć dziecku śmierci, przeklinać go lub dosłownie zamęczać. Podczas spotkań terapeutycznych wielokrotnie rozmawiałem z matkami, które uważały, że dzieci odebrały im młodość, radość życia i szczęście. Ciąża – jak twierdziły – przekreśliła ich plany na przyszłość, oznaczała małżeństwo z osobą, której nie kochały, koniec kariery zawodowej, wolności. Macierzyństwo było dla nich nie wyrazem wewnętrznej potrzeby, ale niezrozumiałym wyrzeczeniem, ofiarą i cierpieniem. Czuły się nieszczęśliwie i nieświadomie unieszczęśliwiały swoje dzieci. Taka matka na zewnątrz zachowuje pozorny spokój, nie ujawnia otwarcie negatywnych uczuć i emocji. Wysyła dziecku pozytywne sygnały, ale zawarta jest w nich niechęć, a czasami nawet nienawiść. Mówi: „Jestem taka dobra, a ty mnie tak denerwujesz. Przecież to wszystko robię dla ciebie”. Zmusza dzieci do wyrzeczeń, cierpienia, nieświadomie oczekuje, aby czuły i doświadczały tego samego, co ona. Tak powstaje spirala negatywnego poświęcenia. W końcu demon macierzyństwa się materializuje – dziecko staje się ofiarą skrywanych emocji matki, jej złych decyzji, zdarza się, że wpada w depresję, ma myśli samobójcze.
Każde przesadne akcentowanie jakiejś wartości kończy się takim opętaniem przez kompleks?
W zasadzie tak, widać to zwłaszcza w odniesieniu do wartości podstawowych. Jung wymienia jeszcze kilka wiodących archetypów, które mogą przyjmować formy demoniczne np. archetyp Animy (wzorzec kobiecości w mężczyźnie), Animusa (wzorzec męskości w kobiecie), Starego Mędrca (wzorzec ducha), Jaźni (obraz Boga), Cienia (absolutne Zło, obraz szatana). W przypadku rozszczepienia może nami owładnąć demon kobiecości (wampirzyca, czarownica, diablica), demon męskości (wilkołak, wampir) i inne. Osoba opętana przez negatywny biegun archetypu będzie mówić: „Wszyscy mężczyźni są źli, wszystkie kobiety są do niczego, macierzyństwo to katorga i wyrzeczenie, dzieci są jak wampiry, Bóg to tyran”. Natomiast w przypadku absolutyzacji jakiejś wartości z bieguna pozytywnego usłyszymy: „Bądź grzeczny, miły, nie denerwuj się, nie pokazuj tatusiowi języka, wszystkie kobiety są idealne, wszyscy mężczyźni to wspaniali faceci, możesz czynić zło, a i tak nic się nie stanie, o nic się nie staraj, manna spadnie ci z nieba”.
cdn.