Kto zazdrości Bashoborze?

Grzegorz Kramer SJ
23.07.2015
Nie jest problemem to, że uzdrowienia miały miejsce właśnie tam, podczas spotkania – wśród ludzi, którzy jedli i pili, wśród niewierzących poszukiwaczy sensacji raczej niż Boga. Gdy przed Jezusem siadały wielkie tłumy, to wśród nich nie byli tylko wierzący. Tam byli też i złodzieje, i grzesznicy, a nawet ci poszukiwacze sensacji i wielu innych wrażeń. Bóg jest jednak większy od tych małości.

Ewangelia Marka (9, 38-40) przekazuje historię o tym, jak to roztrzęsieni apostołowie przybiegają do Jezusa i donoszą Mu o innych uczniach, którzy czynią cuda, nie będąc jednak w „ich ekipie”. Trochę jak dorośli faceci zachowujący się niczym małe dzieci w piaskownicy. Warto dodać, że przecież nieco tylko wcześniej apostołowie pokłócili się o to, który z nich jest największy i najważniejszy. Gdy Jezus na prostym obrazie małego dziecka pokazał im o co chodzi w Jego misji, oni szybko wymyślili kolejny problem. Znaleźli ludzi, którzy nie są w ich drużynie, a chcą w Imię Jezusa działać wielkie rzeczy.

Mówiąc współczesnym językiem, apostołom wcale nie chodziło o czystość przekazu. Kluczowe bowiem jest tu wyrażenie „z nami”: chodziło im przecież o nich samych. Często jest tak, że liczy się tylko to, co ja sobie wymyśliłem: moja wizja i moje zasady. Oczywiście żeby moje tezy „ładniej wyglądały”, to podeprę się Panem Jezusem, dbaniem o doktrynę, tradycję i rytuał.

Ostatnio bardzo podoba mi się w Jezusie to, że On sam rozwala monopol na Boga wszystkim, którzy wpadają w pokusę Jego zawładnięcia. Nie mam prawa nikomu zabronić czynienia cudów w Imię Jezusa. Bo jeśli sam Bóg na to pozwala, to kim ja jestem, by Jemu tego zabraniać? Jakim prawem mogę powiedzieć, że Duch Święty działa tylko w tych rejonach, które ja uznam za godne (nawet jeśli podeprę się autorytetami)? Człowiek pokorny to ten, który uznaje Boga w swoim życiu, a nie Jego ideę. I taki człowiek, uznający Jego samego, nigdy nie będzie szafował takimi wyrokami.

Mam teraz taką pracę, że muszę czasem komuś powiedzieć: tak możesz być jednym z nas; albo: nie, nie możesz do nas dołączyć. Trudne jest odparcie pokusy, by nie bawić się w małego boga. Przy każdej tego typu rozmowie boję się o to, czy potrafię zawiesić moje kryteria, moje postrzeganie danego kandydata. Taka pokusa może dopadać każdego z nas. Bardzo często chce się zagarnąć Boga i wszystko co z Nim związane dla siebie, zamknąć Go w swojej ulubionej paczce. Ale Kościół nie jest przestrzenią, w której dobierzemy sobie tych, których tylko my chcemy. Zakon też nie jest miejscem, w którym będą tylko tacy jezuici, którzy chodzą ze mną. Mam być dorosłym facetem, a nie tupiącym nóżkami dzieckiem.

Rekolekcje na Stadionie Narodowym już się skończyły, trwają prace porządkowe, za chwilę w tym miejscu będą inne imprezy. Mam nadzieję, że te przeszło czterdzieści tysięcy ludzi wróciło do swoich domów z głęboką wiarą w to, że Bóg jest dobry i że jest Bogiem żywym. Jestem przekonany, że ci ludzie nie mieli ani czasu, ani ochoty czytać komentarzy medialnych, patrzeć na teksty „znawców tematu” – czy to mądrych profesorów teologii, czy to przeciwników o. Bashobory. Myślę, że większości z uczestników w ogóle nie interesują komentarze socjologów i dziennikarzy, próbujących opisać to niecodzienne wydarzenie. Oni skupili się na doświadczaniu Boga i Jego miłości. A tego nie da się po prostu opisać.

„Jakim prawem to czynisz?” – to słowa, które pojawiły się w pewnym momencie i w moim sercu. Odnosiły się one do spotkania z o. Johnem Bashoborą w Warszawie. Nie znając dobrze sytuacji, ani nawet jego samego, pozwoliłem sobie na sporo negatywnych komentarzy o tym spotkaniu. Widzę jednak, że wcale w tych negatywnych opiniach nie chodziło mi o Chwałę Boga, ale o swoją. Zobaczyłem w końcu, że jestem po prostu zazdrosny, że jest we mnie dużo strachu, kiedy myślę o cudach. A przecież o tym, czego się bałem, tak często mówię podczas homilii: co by było, gdyby Jezus rzeczywiście dokonał fizycznego uzdrowienia?

Widzę, że dość łatwo schować się za zwrotem: „działanie duchowe”. Trudno je zweryfikować. Prawdą jest, że uzdrowienie duchowe i odpuszczenie grzechów jest o wiele ważniejsze niż fizyczne. Ale skoro tak jest, to dlaczego po mojej modlitwie nikt nigdy nie odzyskał zdrowia? Tłumaczenie, że Bóg chce inaczej jest dość łatwe. Zrzucanie winy na brak wiary tego, kto miał otrzymać uzdrowienie jest jeszcze „tańszym chwytem”. Ale czytanie znaków i cudów znanych z Ewangelii tylko jako odległych, nierzeczywistych obrazów jest jeszcze większym nadużyciem.

Ze świadectw wynika, że gdy o. John się modli, to Pan Jezus działa. I to jest konkret. O. Grzegorz się modli, ale nikt nie wstaje z łóżka. I to też jest konkret.

I nie jest problemem to, że uzdrowienia miały miejsce właśnie tam, podczas spotkania – wśród ludzi, którzy jedli i pili, wśród niewierzących poszukiwaczy sensacji raczej niż Boga. Gdy przed Jezusem siadały wielkie tłumy, to wśród nich nie byli tylko wierzący. Tam byli też i złodzieje, i grzesznicy, a nawet ci poszukiwacze sensacji i wielu innych wrażeń. Bóg jest jednak większy od tych małości.

Kolejny raz dostałem po głowie. Ale to dobrze.

Grzegorz Kramer SJ – duszpasterz powołań. Prowincji Polski Południowej TJ, współtwórca projektu Banita. Na jego blogu znajdziesz codzienne rozważania do Ewangelii


Komunikaty Kurii Metropolitalnej w Szczecinie

  1. Zapraszamy wszystkich do udziału w XXXI Szczecińskiej Pieszej Pielgrzymce na Jasną Górę. W tym roku po raz pierwszy jedna z grup promienistych wyruszy 25.07 z Pustkowa (spod krzyża o godz. 9.00) idąc przez Łukęcin oraz tradycyjnie: 26.07 ze Świnoujścia, 27.07 z Nowogardu i 28.07 z Polic. Uroczysta inauguracja pielgrzymki będzie miała miejsce 29 lipca o godz. 7.00 w Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na os. Słonecznym w Szczecinie. Istnieje również możliwość duchowego pielgrzymowania. Pełna informacja o pielgrzymce oraz zapisach znajduje się na plakacie (w gablocie) oraz na stronie internetowej szczecinska.pl.
  2. „Serdecznie zapraszamy na uroczystości odpustowe ku czci św. Jakuba Apostoła, patrona Bazyliki Archikatedralnej w Szczecinie, połączone z Siódmym Jarmarkiem Jakubowym, które odbędą się w dniach 23 – 26 lipca br. Punktem centralnym uroczystości będzie Msza Święta odpustowa odprawiona w sobotę, 25 lipca o godz. 18.00 przez Ksiądz Arcybiskupa Andrzeja Dzięgę, Metropolitę Szczecińsko-Kamieńskiego. Uroczystości zostaną poprzedzona rekolekcjami głoszonymi przez ojca kapucyna z Manopello w dniach 22, 23 i 24 lipca, w czasie Mszy Świętych. o godz. 12.00 i 18.00, na temat cudownego wizerunkiem Chrystusa z Manopello. Szczegółowy program tego wydarzenia jest zamieszczony na plakatach, a także na stronie internetowej katedra.szczecin.pl.”

Genialna homilia Franciszka

Moją uwagę na tekst wczorajszej homilii papieża Franciszka zwrócił tweet ks. Lewandowskiego „Mocne przemówienie. Jeszcze raz podkreślę. Krok milowy katolickiej nauki społecznej”. Przeczytałam i rzeczywiście ten tekst poruszył mnie głęboko i to nie tylko ze względu na treści odnoszące się do katolickiej nauki społecznej.

Papież wspaniale połączył nauczanie społeczne z teologią Eucharystii, pokazując, jak odmowa zaufania Bogu (wynikająca z zapomnienia o Jego wielkiej miłości i wynikających z tej miłości wielkich dziełach) sprzyja wzrostowi ubóstwa i pogłębiania podziału społeczeństwa na tych bardzo bogatych i tych żyjących w nędzy. Jednak ten negatywny obraz to tylko punkt wyjścia, bo potem następuje głębokie a proste rozważanie o tym, jak to naprawić. I ta część dominuje.Tym, co mnie najbardziej ujęło i poruszyło, jest Franciszkowa refleksja o roli błogosławieństwa. Papież komentuje Ewangelię o rozmnożeniu chleba i skupia się przede wszystkim na gestach, które wykonuje Jezus: bierze, błogosławi i rozdaje. Przede wszystkim bierze poważnie człowieka i to bez względu na jego stan. Skupia się na osobie, nie dobrach materialnych: „Miarą największego bogactwa danej społeczności jest życie tworzących ją ludzi (…). Jezus nigdy nie umniejsza godności nikogo, bez względu na to, jak mało posiadałaby ta osoba lub jak mało, zdawałoby się, może być użyteczna”. Potem błogosławi. I tu Franciszek wskazuje na podwójny aspekt tego gestu: jest to dziękczynienie oraz przemiana przez Boga tego, co Mu daliśmy. Dajemy pięć chlebów i dwie ryby, a otrzymujemy żywność dla kilku tysięcy ludzi i jeszcze kilka koszy ułomków. Według mnie to klucz papieskiego nauczania w tej homilii, zresztą pojawiający się już w nauczaniu Jana Pawła II i Benedykta XVI, jednak tutaj wybrzmiewa wyjątkowo mocno. Papież mówi to do ludzi, którzy doświadczają ubóstwa jako społeczność, często w najbardziej bolesnym jego wymiarze – jako nędzy oznaczającej brak nawet ubrania i żywności. I ma odwagę im powiedzieć: oddajcie Bogu to, co macie, a Jego błogosławieństwo to pomnoży!

Zapomnienie o tym, że wszystko, co posiadamy, pochodzi od Boga, oraz o tym, że On jest hojny i stale o nas pamięta, sprawia, że nasze serce się zamyka. Od tego papież zaczyna homilię i patrząc na świat wokół siebie, widzę, że tak to rzeczywiście funkcjonuje. Chciwość ma swoje korzenie w zapomnieniu o Bogu, a potem prowadzi do bezwzględnego grabienia innych, a myśl o podzieleniu się zagrabionymi dobrami wpędza w panikę pt. „A jeśli mi zabraknie?”. Zawsze jako ostatni nawraca się portfel, jak świadczą o tym ludzie płacący dziesięcinę, ale oddanie części dochodu jest bardzo namacalnym znakiem tego, że ufam Bogu. Jednocześnie też jest znakiem komunii i tu czas na trzeci gest Jezusa: dawanie. Papież mówi tu o obrazie ludzi podających sobie mnożone przez Jezusa chleb i ryby. Z rąk do rąk, aż po krańce zgromadzenia. Bóg daje, żebyśmy podali dalej, a jednocześnie przez to tworzyli wspólnotę i do niej zapraszali. Problemem współczesnego świata nie jest brak dóbr, ale zła ich dystrybucja: zatrzymywanie przez tych, którzy mają wiele. My, chrześcijanie, jesteśmy powołani do dania świadectwa, że dzielenie się: przyjmowanie, błogosławienie i podawanie dalej wzbogaca wszystkich, nie tylko otrzymujących.

A źródłem takiego sposobu widzenia świata i działania jest Eucharystia. Moment, kiedy przyznajemy, że to, co dajemy Bogu podczas ofiarowania, od Niego otrzymaliśmy. Moment, kiedy widzimy, jak dane Bogu chleb i wino są przez Niego błogosławione i stają się Kimś więcej. Wreszcie – kiedy uczestniczymy w podziale tego, co zostało pobłogosławione i przemienione. I na to także wskazuje papież.

 

Obyśmy byli dobrymi uczniami i wyciągali praktyczne wnioski z lekcji, jakiej udziela nam liturgia.


Potencjał jest, pieniędzy nie ma 

pieniędzy nie ma

Garść przykładów, przytaczam tylko te z ostatniego miesiąca.

W czerwcu zespół studentów krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej wygrał prestiżowy międzynarodowy konkurs organizowany przez NASA, pokonując w nim 59 drużyn z całego świata. Przedstawili na tym konkursie sondę kosmiczną, która sama jest w stanie kontrolować tempo swojego opadania na grunt i określić chwilę rozpoczęcia działania.

Także w czerwcu trzy panie z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego zakończyły opracowywanie nowego sposobu wytwarzania bioplastiku. Będzie można z tego tworzywa produkować biodegradowalne opakowania, których proces rozpadu będzie bardzo szybki i obniży znacznie koszty składowania odpadów. Do tego rozłożą się na wodę i dwutlenek węgla, a więc substancje nieszkodliwe dla środowiska. Tworzywo to może być także wykorzystywane w medycynie, na przykład do produkcji nici, połączeń naczyń krwionośnych i rusztowań, na których będą mogły odbudowywać się kości. Po spełnieniu swojego zadania po prostu się rozłoży wewnątrz organizmu, a produkty jego rozpadu zostaną naturalnie wydalone.

Pod koniec czerwca w Warszawie odbył się prestiżowy konkurs Innovators Under 35 Poland i jego zwyciężczynią została Olga Malinkiewcz z Warszawy, która opracowała laserową technikę druku, dzięki której można tworzyć bardzo cienkie warstwy materiału o zdolności do dużej absorpcji energii słonecznej, a jednocześnie taniego. Jak podają doniesienia, wynalazek ten może zrewolucjonizować energetykę słoneczną. Tu warto dodać, że do konkursu zakwalifikowało się ok. 100 projektów z całego kraju, co samo w sobie już świadczy o potencjale drzemiącym w Polakach.

Potwierdzała go także giełda w Centrum Kopernika w lutym tego roku, na której można było zobaczyć 130 polskich wynalazków, które w 2014 r. zdobyły nagrody na światowych targach innowacji. Wśród ich autorów można było znaleźć nie tylko ludzi z tytułami naukowymi, ale także dziesięciolatka, który wynalazł marsjański łazik, i czternastolatkę, która otrzymała złoty medal w Brukseli za opracowanie metody nieinwazyjnego leczenia organów wewnętrznych za pomocą infradźwięków.

Czytam kolejne doniesienia o pomysłowości oraz potencjale intelektualnym moich rodaków i jestem zwyczajnie dumna. Nasza historia ukształtowała nas tak, że nauczyliśmy się myśleć poza schematami i szukać rozwiązań tam, gdzie inni się dawno poddali. Jednak jednocześnie docierają do mnie głosy, głównie poza mediami, o tym, jak trudno w Polsce być wynalazcą, jak łatwo projekty wpadają do poczekalni, zarządzanej przez kastę urzędników i powoli tam konają. Dlatego wynalazcy sprzedają swoje pomysły za granicę i tym samym my jako kraj tracimy na tym, na czym moglibyśmy zbić fortunę i co jest naszym „dobrem naturalnym”, jak gaz łupkowy, węgiel czy miedź.

I dzieje się tak, mimo że Unia Europejska wspiera innowacyjność, dostrzegając w niej jeden ze swoich głównych potencjałów. Naszym politykom brakuje zaś takiej wyobraźni, za to urzędnicy orzekający o dalszym losie wynalazków nierzadko boją się decydować, co zrobić z innowacją. Często jest też tak – jak widać na przykładzie grafenu – że wojenka o to, kto ma na nim zarobić, powoduje, że nie zarabia nikt w Polsce. I to tylko część smutnej opowieści o polskim dziale (zabijania) innowacyjności.

Uważam, że czas to zmienić. Czas, żebyśmy wreszcie zaczęli korzystać z tego, co mamy, zamiast bezmyślnie patrzeć, jak te dobra wyciekają poza granice. Pora odpowiedzieć sobie na pytanie, co powoduje, że Niemcy, Amerykanie, Finowie potrafią zarabiać na rozwijaniu tego typu potencjału, a my nie. I przede wszystkim – wyciągnąć praktyczne wnioski z tych odpowiedzi.


 

Czy Jezus był zadowolony z życia? / Życie i wiara

 

Wkurzył się na sprzedawców w świątyni, płakał nad grobem Łazarza, kłócił się z faryzeuszami, jeden z uczniów Go zdradził, inny się Go zaparł, pozostali Go opuścili, był biczowany i przybijany do krzyża. Nie dziwi mnie więc pytanie: Czy Jezus był zadowolony z życia?

Gdy narodził się, aniołowie zwiastowali pasterzom radość. Trzej królowie radowali się, gdy ujrzeli gwiazdę. Jan Chrzciciel radował się już w łonie swojej matki Elżbiety. Tłum przyjmował Jezusa z radością. Radowali się uczniowie, gdy widzieli jak na imię Jezusa złe duchy są im posłuszne. Radował się Zacheusz przyjmując Jezusa w swoim domu. Niewiasty biegły z radością, by oznajmić uczniom, że Jezus zmartwychwstał. Radowali się uczniowie widząc Zmartwychwstałego. A kiedy radował się Jezus?

Gdy widział, jak Jego uczniowie korzystają z władzy stąpania „po wężach i skorpionach, i po całej potędze przeciwnika” (por. Łk 10,17-21). Wtedy rozradował się w Duchu Świętym i rzekł: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom” (Łk 10,17-21).

Jezus raduje się z prostoty. Zadowolony jest, że Ojciec potwierdził wybór prostych ludzi na uczniów Swojego Syna, że zapisał ich imiona w księdze życia. Byli bez doktoratów, bez kursów publicznego występowania, nie uczyli się w seminarium, nie byli mistrzami dobrych manier. Prości ludzie, których pobożność nie wyrażała się w mnożeniu modlitw i skrupulatnym przestrzeganiu przepisów religijnych lecz w trudnym do pohamowania entuzjazmie – to oni sprawiali Jezusowi radość. Z ich radości był zadowolony.

Gdy zastanawiam się, czy Jezus jest ze mnie zadowolony, przypomina mi się wtedy ten fragment Ewangelii i zadaję sobie pytanie: jak często wracam z pracy rozradowany i tak jak siedemdziesięciu dwóch uczniów wołam z entuzjazmem: Panie, przez wzgląd na Twoje imię, złe myśli ulatują jak przekute baloniki (por. Łk 10,17)?

Swoje zadowolenie wyraża Jezus w dziękczynieniu. „Ojcze, dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał” – woła wskrzeszając Łazarza (por. J 11,41). Bez zadowolenia z życia i wdzięczności względem Boga nie ma zdrowej pobożności. Jestem o tym przekonany. Tylko bezbożni narzekają i są niezadowoleni ze swojego losu – czytamy w liście św. Judy (por. Jud 1,15-16).

Gdy wkurzam się na nieżyczliwego sprzedawcę, gdy płaczę po stracie bliskiej mi osoby, gdy pokłócę się ze współbratem albo czuję się oszukany i samotny, przypominam sobie wtedy Jezusa zadowolonego z prostoty swoich uczniów, biorę jednodniowy urlop i idę na cmentarz czyścić zaniedbane groby.

Ojcze, dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał, że pokrzepiłeś mnie na duchu, dziękuje Ci za entuzjazm i prostotę, które mnie czasem nawiedzają. Mam nadzieję, że Twój Syn jest ze mnie zadowolony. Przynajmniej dzisiaj.