Intencje Mszy Świętej

Sobota g. 9 oo +Stanisława Głowacka gregorianka 28

Wigilia Bożego Narodzenia

21 oo Ewa w dniu Imienin o zdrowie i bł. Boże

22 3o Czarna Łąka………………………………………..

24 oo pro populo (za parafian)

Boże Narodzenie 25.12.2022 r.

8 3o +Stanisława Głowacka gregorianka 29

10 oo Czarna Łąka ……………………………………..

12 oo ++Janina, Edmund Wieczyńscy, ++Irena, Antoni Sowińscy

18 oo +Krystyna Błażejczyk 1 r. śm.

Świętego Szczepana Pierwszego męczennika Kościoła. 26.12.2022

8 3o +Stanisława Głowacka gregorianka 30

10 oo Czarna Łąka int. zajęta

12 oo Monika Grzegorz 22 rocznica ślubu dz-b

18 oo ++ Kiljan Stefan, Stanisława, Stanisław, +Wacław, Elżbieta,++Rytel Elżbieta, Henryk Daria++ Łuniewskich

Wtorek g. 18 oo +Henryk Rosiński ++Rosińskich

Środa g. 18 oo ……………………………………………..

Czwartek g. 18 oo +Halina Gulczyńska 20 rocznica śm.

Piątek g. 18 oo Hubert 50 r. ur. dz-b

Sobota 31. XII. 2022 Sylwester

18 oo za szafarzy i o bł i zdrowie.

Niedziela Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi. 01. stycznia 2023. NOWY ROK

8 3o – +Ania wnuczka 20 miesiąc po śmierci i błog. Boże dla taty

10 oo Czarna Łąka int. zajęta………………………….

12 oo +Zdzisław Skowronski greg. 1

18 oo +Janina +Konstanty Orłowscy


Życzenia Ks. Proboszcza Darka Kiljana dla drogich parafian i Gości!!! Dziś narodził się nam Zbawiciel”. Przyszedł po to, aby przywrócić naszą więź z Bogiem. Ta Dobra Nowina przynosi radość ludziom wszystkich czasów. Dodaje otuchy i wlewa nadzieję także w nasze współczesne serca, w czasie, kiedy tak wielu ludzi pogrążonych jest w nocy beznadziejności, zwątpienia i lęku o przyszłość. Pełni wiary i radości świętujemy więc ten szczególny czas Bożego Nawiedzenia. Niech te święta dla wszystkich Drogich Parafian i Gości będą pełne Bożego błogosławieństwa i miłości, którą przynosi ze sobą Boży Syn pod nasze dachy, w nasze rodziny i serce każdego z nas. Niech ta Boża radość i miłość przedłuża się na kolejne dni naszego świętowania i na całą naszą, nieraz trudną codzienność.

Ks. Dariusz Kiljan

proboszcz


Sławomir Rusin O kiczu w religii i miłości

List

fot. Amy Shamblen | Unsplash (cc)

Tak też, przez niezwykle usilne i wytrwałe kontemplowanie owego woniejącego i sekretnego Piękna, ci Artyści, którzy kochają piękno intelektem i tworzą jego wizerunek w swoich umysłach, dostępują daru upodobnienia do Boga z nadprzyrodzoną dokładnością.


[Pseudo-Dionizy Aeropagita, Pisma teologiczne II]


Kicz jest kłamstwem


Ojcze, skąd tyle kiczu w świecie?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy wyjść od tego, czym jest kultura. Kultura nie jest pojęciem dla pięknoduchów, jest tym, czym zajmujemy się w tej chwili, jest rozmową, komunikacją. Jest tym wszystkim, co artykułuje przestrzeń między ludźmi, co ułatwia lub utrudnia komunikację między nimi. W kulturze mogą istnieć znaki, które otwierają człowieka na rzeczywistość, na siebie nawzajem – mówimy wtedy o prawdzie, o jakimś odsłonięciu. Natomiast kicz jest kłamstwem – zasłania to, co chcę powiedzieć, czy raczej chcę ukryć.

Z tego wynika, że kicz może dotknąć każdej sfery naszego życia…

Oczywiście, kicz dotyka wszystkich sfer naszego życia. Najboleśniej dotyka zaś dwóch najbardziej bezbronnych dziedzin, tj. religii i miłości. I dlatego wokół miłości i religii gromadzą się całe pokłady czy stosy kiczu.

Można więc powiedzieć, że istnieje kicz religijny?

Jak najbardziej. Stykamy się z nim wchodząc niemal do każdego kościoła, kicz jest tam wręcz wszechobecny. Uniemożliwia on autentyczną relację religijną, albowiem przekazuje informację o tym, co święte, w formie zredukowanej, zakłamanej, błędnej. Podam tu konkretny przykład: przez całe lata funkcjonował obrazek przedstawiający św. Teresę z Lisieux w formie „ulizanej” – taka święta-głupia z różyczkami. Tak, jak gdyby na tym polegała jej świętość. Ten obraz bardzo pasował do ocenzurowanych przez jej siostry zapisków. Ale kiedy odkryto „Żółty Zeszyt”, z autentycznymi świadectwami jej życia duchowego i pokazano fotografie, okazało się, że jest to bardzo dojrzała, myśląca kobieta, ogromnie doświadczona przez cierpienie. Gdy patrzymy w jej twarz, widzimy coś znacznie większego. Okazuje się, że tamten kicz po prostu kłamał, i to zarówno o jej życiu, jak i o jej relacji z Panem Bogiem. Kierował uwagę wiernych na fałszywy trop, nie na to, czym żyła Teresa; przedstawił słodziutką „wiarkę”, a nie ową niesłychanie głęboką wiarę, która przechodziła przez ogromne doświadczenie pustki i nicości. W tym właśnie sensie myślę, że kicz jest kłamstwem, czymś głęboko niemoralnym.

A jakiego obrazu Boga poszukujemy w kiczu?

Takiego, który by spełniał wszystkie nasze potrzeby, który byłby Bogiem „do zapychania dziur”. Innymi słowy, kicz robi z Boga bożka, stworzonego na nasz obraz i podobieństwo.

Skąd się wziął kicz w wierze?

Sam człowiek jest kiczowaty i ma zapotrzebowanie na kicz. Nie lubimy trudnych rzeczy, nie lubimy, gdy stawia się nam wysokie wymagania. Chcemy, żeby wszystko było gotowe, przygotowane. Obecnie takim kiczem jest 90% produkcji telewizyjnej, która w celach rynkowych nie tylko wybiega naprzeciw naszym oczekiwaniom, ale nawet sama te oczekiwania produkuje. Programy reality show są typowym kiczem, który nie zawiera żadnych informacji o prawdziwym świecie, spełnia natomiast zapotrzebowanie uproszczonego obrazu świata.

Zatem kicz jest efektem naszego lenistwa?

Tak, jest efektem naszego duchowego lenistwa. Nie chcę jednak być źle zrozumiany, nie przemawiam z pozycji kogoś, kto uważa, że wszyscy powinni świetnie znać się na malarstwie i odróżniać wczesnego Picassa od późnego Mattisa. Nie o to chodzi. Musimy wzbudzić w sobie pewną wrażliwość na wartości duchowe, wśród których znajdują się: piękno, prawda i dobro. Kicz jest zafałszowanym pięknem, jest tym samym, czym kłamstwo w dziedzinie prawdy i zło w dziedzinie dobra.

Czy wiara może obejść się bez piękna?

Bóg jest piękny, bardzo w to wierzę. Jego przymiotami są przecież prawda, dobro i piękno. Jeśli ograbimy Trójcę Świętą z piękna, to z prawdy bardzo łatwo zrobimy doktrynerstwo a z dobra – moralizatorstwo. Piękno strzeże zarówno prawdy, jak i dobra.

Dlatego nieprzypadkowo Grecy powiązali te trzy przymioty. Jako spadkobiercy kultury europejskiej powinniśmy przywiązywać do tego wielką wagę.

Jak walczyć z kiczem w Kościele, skoro duszpasterze zdają się nie zauważać tego problemu, a czasem nawet sami produkują kicz?

Myślę, że ujął pan to bardzo delikatnie. Uważam, że to właśnie na duszpasterzach spoczywa duża część odpowiedzialności za taki stan rzeczy. Jak temu zaradzić? Potrzeba pogłębionej formacji duchowej, a także intelektualnej i artystycznej. W seminariach duchownych zdecydowanie za mało uwagi poświęca się sprawom kultury. Trzeba to zmienić.

Czy treść komunikowana w Kościele sama się nie obroni? Forma może ją przysłonić?

Niestety, tak. Przypomnę tu prawo znakomitego badacza kultury masowej, McLuhana: „środek komunikacji sam jest komunikatem”. Oznacza to, że kiczowaty komunikat religijny jest fałszywym komunikatem religijnym, a treści komunikowane przez banalną formę odbierane są jako banalne. Z tego względu wszystko, co pokazuje i przekazuje się w Kościele, powinno podnosić kondycję duchową człowieka. Powieszenie w kościele kiczowatego obrazu jest jak puszczenie wiernym Big Brothera.

Gdy w sztuce brak sacrum


W średniowieczu istniała ścisła współpraca Kościoła i rzemiosła artystycznego. Dzisiaj raczej o to trudno.

Nie jest tak, że tej współpracy w ogóle nie ma, są realizowane wspólne programy. Jednak jest rzeczą niezwykle ważną, aby te realizacje były mądre. Potrzebny jest tu jakiś mecenat. W średniowieczu była to opieka miasta albo Kościoła. Budowa katedry była wówczas dziełem całej społeczności, ponieważ powstawał najważniejszy obiekt, stanowiący o chwale miasta. Znakomicie łączono to, co nazywa się sztuką wysoką, ze sztuką popularną. Średniowieczne obrazy nie były kiczami. Były Biblią dla ubogich, dla tych, którzy nie umieli czytać, ale Biblią przekazaną w wartościowy sposób. Oczywiście, skala tej wartościowości była różna, począwszy od dzieła geniusza, a skończywszy na obrazie poprawnym. Kicz był tam obecny w znikomym stopniu. Ludzie przychodzili bowiem do kościoła, aby się czegoś nauczyć, a nie po to, by znaleźć coś, o czym od dawna wiedzą i co ich nigdzie dalej, głębiej nie poprowadzi.

Dlatego dzisiaj jest ogromnie ważne, by Kościół, duszpasterze i wspólnoty wierzących stanowiły środowiska mądrego mecenatu artystycznego, tzn. takiego, który wie, czego oczekuje. Mecenatu, który potrafiłby znaleźć artystę i nakłonić go, by spełnił duchowe i artystyczne oczekiwania wiernych.

To, że w renesansie powstały tak wspaniałe dzieła, było w głównej mierze zasługą papieży, którzy takich artystów, jak Michał Anioł czy Rafael, potrafili znaleźć i wspomóc. Obecnie sytuacja jest o wiele trudniejsza, istnieją bowiem artyści, którzy nie są zainteresowani tym rodzajem mecenatu i tym typem sztuki. Ojciec Święty w „Liście do artystów” określa ten stan rodzajem dramatu – dramatu, który dotyka zarówno Kościół, jak i środowiska artystyczne. Obopólne porozumienie jest ciągle zbyt słabe i jest rzeczą niesłychanie ważną, aby związek pomiędzy światem twórców a mecenatem kościelnym został na nowo nawiązany.

Praca nad powrotem sztuki do Kościoła to niezwykle istotne zadanie duszpasterskie. Tylko dojrzała wiara przejdzie przez czas próby, w który obecnie wchodzimy, a dojrzała wiara wyraża się m.in. w kształcie, jaki przybiera jej obraz w sztuce.

Od kogo zatem powinna wyjść inicjatywa mecenatu?

To duchowny dostaje zlecenie od biskupa, by wybudował kościół i trzeba się zastanowić, czy jest on do tego przygotowany nie tylko od strony organizacyjnej, ale także mecenatu kulturalnego. Proboszcz musi mieć pomysł na budowanie wspólnoty, bo Kościół to nie budynek, ale ludzie, którzy tam przychodzą. Trzeba więc im pomóc w tym, aby ich wiara została wyrażona w sposób adekwatny i piękny. Dlatego proboszczowie powinni umieć rozmawiać z artystami, aby nie odstraszać ich od Kościoła. Ważną rolę do odegrania mają też komisje przy kuriach, które akceptują projekty budowli sakralnych. Czasami, oglądając nowe realizacje odnoszę, niestety, wrażenie, że członkowie komisji mieli akurat zły dzień, gdy zatwierdzi ten projekt.


Wydaje się, że często ludzie mają duże problemy ze zrozumieniem współczesnej symboliki świątynnej i sztuki sakralnej. Czują się źle w kościołach projektowanych nawet przez znakomitych architektów.

Rzeczywiście, kościoły nie są najmocniejszą stroną polskiej sztuki sakralnej. Często winę za to ponosi mecenat kościelny, który pragnąc wybudować jak największe świątynie krępował artystów, stawiając im rozmaite żądania. Ważną rolę w zrozumieniu sztuki sakralnej odgrywa element wprowadzania wiernych w symbolikę religijną. Znam duszpasterzy, którzy posiadając zamysł artystyczny, jak wybudować kościół, rozmawiali z ludźmi, tłumaczyli, pytali ich o zdanie. Nie można zakładać, że ludzie są głupi, często trzeba wydobyć z nich mądrość, wrażliwość, ukazać im piękno. Sztuka w obszarze kościelnym musi pełnić funkcję edukacyjną, rozjaśniającą. Trzeba zaufać, że wierni oczekują czegoś naprawdę pięknego w swoim kościele, a nie tylko banalnego oleodruku.

Skąd bierze się dzisiejszy lęk artystów przed Kościołem i odwrotnie? Dlaczego sztuka nie karmi się już sacrum?

Sztuka stała się dla niektórych jedynie przełamywaniem pewnych barier, granic, okazją do prowokowania. Dochodzi czasem do nieprzyjemnych wypadków, gdzie pewne obiekty kultu zniekształca się w celu zaszokowania odbiorcy. W tej chwili staje się to banalne. Od czasu, kiedy Salvadore Dali domalował wąsy Mona Lisie, ktoś, kto czyni to samo Matce Boskiej Częstochowskiej, może być określony tylko mianem idioty. Nie jest to już przełamywanie barier, ale po prostu odgrzewanie starej zupy. Sytuacja nie jest jednak tragiczna, istnieją artyści, którzy oczekują na inicjatywę Kościoła. Sam znam malarzy, których poszukiwania idą w kierunku duchowości, zastanawiają się nad nią, studiują ikony. Najlepszym tego przykładem jest mieszkający w Polsce największy w XX wieku malarz ikon, Jerzy Nowosielski. Jako absolutnie współczesny malarz, doskonale wiedzący o tym, czym jest awangarda, bardzo głęboko wniknął w to, czym jest ikona

Telewizja i pobożność ludowa


Czy istnieje szczera, ale kiczowata pobożność?

Wcale nie neguję tego, że ktoś pobożny może nie mieć oczu i wystarczy mu „coś nabazgranego”, by jego pobożność mogła to przekroczyć i poszybować dalej. Nie chciałbym być doktrynerski w swoich poglądach, myślę natomiast, że przyjęcie przez niektórych duszpasterzy przekonania, że dla prostych ludzi wystarczające są kicze, uważam za fałsz i kiczowate doktrynerstwo. Norma powinna zmierzać przynajmniej do przyzwoitości czy poprawności estetycznej, ponieważ kicz zamyka człowieka na prawdziwe doświadczenie religijne.

W ogólnym stereotypie myślenia, pobożność ludowa jawi się jako kiczowata.

Tyle że tej prawdziwej pobożności ludowej już prawie nie ma. W Polsce już nie ma prawdziwego ludu. Dlaczego? Bo wszyscy oglądają telewizję. Lud jest jednym z inteligenckich mitów. Jeżeli pozostały jakieś resztki pobożności ludowej, to może na wielkich miejskich blokowiskach, gdzie ci ludzie się przenieśli. Tam, rzeczywiście, złożone są całe pokłady kiczu. Stan ten jest w dużej mierze wynikiem braku szacunku duszpasterzy, którzy uważają tych ludzi za prostaków i sądzą, że wystarczy dawać im kicz. Jest to wielki brak szacunku. Autentyczna kultura ludowa nie była kiczowata. Była prosta, może nieporadna, naiwna, ale nie kiczowata. Kicz pojawił się w XIX w., kiedy zaczęto mechanicznie produkować reprodukcje. Natomiast to, co tworzył np. rzeźbiarz świątków, było naiwne, ale nie kiczowate. Czym innym jest naiwność, prostota, a czym innym kicz. Ludowość była czymś niesłychanie prawdziwym. Obecnie kultura ludowa ożywa i nie ma w niej śladu kiczu, pleni się on natomiast w kulturze masowej, ryczy z radia. Uważanie pobożności ludowej za czułostkową jest błędem. Prawdziwa pobożność ludowa jest twarda, pozbawiona ckliwości (proszę posłuchać, jak śpiewają górale, a jak śpiewa się w mieście).

W autentycznej pobożności ludowej nie ma kiczu, sentymentalizmu, jest za to czułość, która pojawia się np. w rozważaniach nad umęczonym Jezusem. Żal duszy nad Chrystusem jest przejawem uczuć, a nie czułostkowości.

Kultura masowa ma to do siebie, że ściąga w dół, zgodnie z kopernikańskim prawem, że „zły pieniądz wypiera dobry pieniądz”. Podobnie rzecz się ma z kulturą ludową – upadła, bo pojawiła się telewizja, która niszczy wszelką spontaniczną twórczość.

Lekarstwo na kiczowatość kultury masowej


Nawet jeśli wyprzemy kicz z kościołów, to pozostanie kultura masowa. Jak bronić się przed jej złym wpływem?

Przede wszystkim należy uczyć się sensownego korzystania z kultury. Powstaje wiele ciekawych inicjatyw zapobiegających szerzeniu się kiczu. Jedną z nich jest np. akcja czytania dzieciom, codziennie przez dwadzieścia minut. Dzięki temu młody człowiek może sobie poszerzyć wyobraźnię, a nie tylko polegać na gotowych obrazkach, które migają mu bez sensu przed oczami. Pan Bóg uczynił ludzi mądrymi i jeśli wejdą do jakiegoś dołu, to po jakimś czasie z niego wyjdą. Jestem w tej kwestii umiarkowanym optymistą, tzn. mam nadzieję, że będziemy powoli wychodzili ze stanu degradacji, jaki poczyniła kultura masowa. W Ameryce, wśród klasy średniej zdarza się, że nie kupuje się telewizora, dopóki najmłodsze dziecko nie skończy osiemnastego roku życia. Jest to jakiś pomysł na życie. W Polsce musimy się dziś uzbroić w cierpliwość, bo na razie wszyscy są szczęśliwi, że mają osiemdziesiąt siedem kanałów i mogą przelatywać po nich pilotem oglądając głupie programy. Jest to rodzaj choroby nowobogackich i będziemy musieli jeszcze trochę poczekać, aż ustanie. Myślę jednak, że minie ona szybciej niż na Zachodzie.

Czy w takim stanie kultury możliwa jest jej współpraca z Kościołem?

Taka współpraca nie tylko jest możliwa, ona jest konieczna. Nie wolno niczego skazywać na straty, zawsze trzeba być obecnym, zawsze trzeba głosić. Przykładem takiej współpracy mogą być krakowskie „Zaduszki Jazzowe”, kiedy muzycy grają jazz na chwałę Pana. Inne przykłady stanowią koncerty i wystawy odbywające się w obiektach sakralnych. Pole współdziałania Kościoła i kultury jest ogromne. Obecnie następuje czas powrotu sacrum, ten zastany cykl kultury ateistycznej powoli się kończy. Dziś mało kto powie, że jest ateistą, raczej agnostykiem lub poszukującym. I nie jest to tylko polski fenomen. Paradoksalnie, trzeba mieć znacznie więcej wiary, żeby mieć pewność, że Pana Boga nie ma. Pojawia się jednak pytanie, jakie ma być to sacrum, ponieważ ludzie często szukają dziś czegoś, co nazywamy „dzikim sacrum”. Jest to sacrum, które ucieka wszelkim kościelnym ograniczeniom. Jak mówią islamscy mistycy – sufi: „Ja chcę wody, a nie dzbana”. Ale żeby komuś podać wodę, potrzebny jest dzban. W tym sensie istnieje konieczność ewangelizacji kultury, kultura musi otworzyć się na głębokie wartości.

Czy New Age, który ucieka w stronę „dzikiego sacrum”, jest przykładem religijnego kiczu?

Dokładnie tak. Jest to wybieranie sobie z różnych religii wygodnych elementów, a także, charakterystyczne dla New Age, stosowanie skrótów. Wielki mistyk latami pracuje nad swoją medytacją, natomiast tutaj, w celu wywołania wizji, używa się metody najprostszej – narkotyków. Jest to świetny przykład religijnego kiczu. Tu nawet obrazki do medytacji bywają bardziej koszmarne od największego kiczu, jaki spotkać można w naszych kościołach.

Czy tzw. kultura wysoka jest wolna od kiczu? Jeśli tak, to jak ją rozpoznać?

To ciekawe pytanie.

Sądzę, że w obszarze kultury wysokiej możemy spotkać się z banałem, ale nie z kiczem. Choć dobrzy mistrzowie umieją posługiwać się językiem kiczu, cytując niejako kicz, podając go w nawiasie. Służy to znakomicie zdemaskowaniu kiczu i jego kłamliwych poblasków.

Taki mistrz, jak Tadeusz Różewicz, pisze takie proste, pozornie banalne wiersze (myślę o jego późnym okresie twórczości), ale jakże wspaniałe w swej prostocie i mądrości.

Mężowie, porywajcie Żony


Porozmawiajmy o kiczu w miłości. Czy jest możliwe, aby w związek pomiędzy kobietą i mężczyzną wkradł się kicz?

Oczywiście, wokół nas pełno jest „gotowców”, które ułatwiają wpadanie w kicz miłosny. Chociażby kiepska poezja, która pokazuje, jak nieporadni mogą być ludzie w wyrażaniu uczuć. Jeśli jednak człowiek jest nieporadny i pozostaje przy tym, to nie jest do końca źle, bo istnieje szansa, że się czegoś nauczy. Niestety, może się również „wyuczyć”. Co to znaczy? Człowiek jest istotą naśladowczą i w miłości, zamiast odwołać się do swoich autentycznych uczuć, autentycznych słów, może kopiować to, co wcześniej zobaczył. Miłość jest tak bardzo delikatna, że tu szczególnie jest ważne, by pięknie kochać i umieć to szczerze wyrazić. To jest często problem mężczyzny, który nie potrafi wykrzesać z siebie kilku słów, które uradowałyby serce i umysł jego wybranki. Jest rzeczą niesłychanie ważną, żeby miłość była piękna. Na szczęście, miłość jest rzeczywistością tak bogatą emocjonalnie, że z kiczem znacznie lepiej daje sobie radę niż religia. Często jest natomiast przedmiotem manipulacji ludzi mówiących, jak kochać. Tu także żeruje kultura masowa. Kicz w tej dziedzinie przejawia się m.in. w tym, że kładzie się nacisk na same zachowania seksualne, a nie na to, co one wyrażają. Seks, ciało, stanowią język miłości i trzeba umieć posługiwać się tym językiem, aby móc budować. Fundamentem tej budowli jest wierność – to jedyna ucieczka przed kiczem w miłości. Wbrew temu, co mówi banał, miłość nie jest krótkotrwała, nie przenosi się z jednego obiektu na drugi, nie opiera się tylko na emocjach. Piękna miłość jest odpowiedzialna i wierna.

Skoro kicz jest kłamstwem, czy można jeszcze mówić o miłości wtedy, gdy wkradnie się w związek między ludźmi?

To zależy od tego, jak głęboko kicz się tam zagości. Kiczem nie będzie wierność rozumiana jako ciągłe odkrywania siebie nawzajem, ale jeśli będzie potraktowana tylko jako wykonywanie zrytualizowanych, zbanalizowanych obowiązków małżeńskich – mamy z nim do czynienia. Taki związek niczego nie zbuduje. Znakomitą radą dla tych, którzy chcą uciec od kiczu w miłości, jest pomysł Chestertona, który w książce „Żywy człowiek” przedstawia bohatera porywającego od czasu do czasu własną żonę. Nie porywajmy kochanek, porywajmy żony! To bardzo istotne, aby w małżeństwie odkryć romantyzm, a nie tylko obowiązek.

Jak suche badyle


Kto ponosi winę za wszechobecność kiczu? Czy nie jest to zasługa zbytniej demokratyzacji kultury, w której niczego nie wolno krytykować, wszystko ma swoją wartość?

Demokracja nie oznacza masowej głupoty, demokracja to prawo zabierania głosu i decydowania dla tych, którzy są w mniejszości. Niewątpliwie, przedstawiciele wysokiej kultury są mniejszością, a ludzie ich wybierają, żeby ich słuchać. Taka współpraca wzajemnie ubogaca. Naiwna demokracja uważa natomiast, że im ktoś więcej krzyczy, tym więcej ma racji. Nie jest to prawdą. W prawdziwej demokracji człowiek ma możliwości rozwoju duchowego, zdrowa demokracja wytwarza swego rodzaju przeciwciała, natomiast fałszywa demokracja wszystko ściąga w dół. Niestety, obecnie istnieje niebezpieczeństwo skłonienia się ku tej drugiej opcji. Zwróciłbym tu uwagę na relatywizm estetyczny, istotny problem współczesności. Ten, kto go głosi, głosi również relatywizm moralny. Pięknem nie jest tylko to, co mi się podoba, podobnie, dobrem nie jest tylko to, co za takie uważam. Stoimy tu na gruncie wartości podstawowych: prawdy, dobra i piękna. A ponieważ istnieje ścisły związek pomiędzy estetyką i etyką, umniejszanie roli jednego elementu jest umniejszaniem roli drugiego.

Jak więc bronić się przed wszystkimi niebezpieczeństwami związanymi z kiczem?

Kicz jest kłamstwem bardzo silnie powiązanym z lenistwem duchowym, daje nam „gotowce” zawierające fałszywe poczucie bezpieczeństwa w odniesieniu do religii czy miłości. Ale są to tylko pozory bezpieczeństwa. Najlepszą postawą przełamującą kicz jest przekraczanie lenistwa – życie twórcze, otwarte, jak mówi Ewangelia: „życie owocne”, bo kicz to usychanie, które zmienia ludzi w suche badyle.

Rozmawiał Sławomir Rusin
List 02/2003


Komunikaty Kurii Metropolitalnej.

Dnia 13 grudnia br. obchodzimy 41. rocznicę wprowadzenia w Polsce Stanu Wojennego, a 17 grudnia br. 52. rocznicę wydarzeń Grudnia ’70. W tych dniach polecamy Bogu poległych i poszkodowanych w tych wydarzeniach, a szczególnie całą Ojczyznę. Zwracamy się z zachętą i przypomnieniem, aby zgodnie z tradycją, 13 i 17 grudnia br. modlitwa ta miała miejsce we wszystkich parafiach, np. podczas modlitwy powszechnej, poprzez dołączenie następującego wezwania:

          

               Program szczecińskich obchodów 52. rocznicy Grudnia ’70 jest następujący:

 

16 grudnia 2022 r.

Godz. 12.00 – Złożenie kwiatów i zapalenie zniczy na grobach Ofiar Grudnia ’70 – Cmentarz Centralny, początek przy Krzyżu Grudnia ’70.

 

17 grudnia 2022 r.

Godz.10.00 – Msza Święta w parafii pw. św. Stanisława Kostki – pl. Matki Teresy z Kalkuty 5 w Szczecinie.

Godz. 11.45 – Uroczystości przed bramą Stoczni Szczecińskiej – ul. Antosiewicza 1 w Szczecinie. W programie: hymn, przemówienia zaproszonych gości, modlitwa „Anioł Pański”, złożenie kwiatów i wieńców.

Godz. 13.00 – Marsz Pamięci Ofiar Grudnia ’70.

Godz. 14.00 – Uroczystość przed pomnikiem Anioła Wolności na pl. Solidarności w Szczecinie. W programie: hymn „Szczeciński Grudzień”, przemówienia zaproszonych gości i złożenie kwiatów.

==========================================================================

Betlejemskie Światło Pokoju zostanie wprowadzone do szczecińskiej Archikatedry w niedzielę, 18 grudnia br., podczas Mszy Świętej o godz. 12.00.Hm. Dagmara Korbel-Gołąb w imieniu Chorągwi Zachodniopomorskiej ZHP w Szczecinie serdecznie zaprasza wszystkich mieszkańców Pomorza Zachodniego na przekazanie Światła z Betlejem. Ogień ten jest przenoszony z groty Narodzenia Pańskiego z Betlejem sztafetą skautową. Tradycja ta trwa od 32 lat. Prosimy o przyniesienie ze sobą lampionów adwentowych w celu bezpiecznego dostarczenia Światła z Betlejem do swoich wspólnot i parafii.


ks. Krzysztof Porosło Pan przyjdzie dzisiaj

Przewodnik Katolicki

fot. Steven Su | Unsplash (cc)

Tak często się nam mówi, że Adwent jest czasem oczekiwania na przyjście Jezusa, że możemy zupełnie nie zauważyć jego najważniejszego wymiaru: że Pan przychodzi także dzisiaj.

Na ten szczegół w myśleniu o Adwencie praktycznie nikt nie zwraca uwagi. Tak bardzo się koncentrujemy na tym, że Adwent przygotowuje nas na powtórne przyjście Jezusa na końcu czasów i na celebrację Jego narodzin w betlejemskiej grocie, że nie zauważamy pierwszego przekazu, jaki kieruje do nas liturgia Adwentu. Bez wątpienia dzieje się tak również dlatego, że można to zauważyć tylko w łacińskim tekście liturgicznych modlitw. Liturgia pierwszej niedzieli Adwentu (zarówno liturgii godzin, jak i Mszy św.) rozpoczyna się od litery „A”. „A” jak Alfa, czyli początek, którym jest Jezus Chrystus: Annuntiáte pópulis et dícite (Zwiastuję narodom nowinę) – czytamy w pierwszych nieszporach Adwentu i Ad te levávi ánimam meam (Do Ciebie wznoszę moją duszę) – wołamy na początku Mszy.

Pierwsze przesłanie Adwentu


To nie jest przypadek czy szczęśliwy zbieg okoliczności. Liturgia Adwentu chce nam wpierw powiedzieć, że Jezus jest nie tylko tym, którego oczekujemy na końcu czasów, jako finału całej historii. On jest też jej początkiem. On jest tym, od którego wszystko zależy, dla którego i przez którego wszystko zostało stworzone.


Cały rok liturgiczny rozpoczynamy więc od pokreślenia, że wszystko zaczyna się w Chrystusie i że całą historię świata możemy zrozumieć dopiero, jak popatrzymy na tajemnicę Jego przyjścia na świat we wcieleniu i narodzeniu. Cały świat został stworzony właśnie dla tego dnia, w którym Bóg zapragnął stać się człowiekiem, stać się Bogiem-z-nami, Emmanuelem. Bóg, który objawił się Mojżeszowi jako „Jestem, który jestem”, w Chrystusie jakby dopowiadał jeszcze coś do tego świętego imienia. Jakby mówił, że nie tylko jest tym, który istnieje, ale jest Bogiem obecnym tu i teraz, jest Bogiem obecnym dla nas. W Jezusie imię Boga oznacza „Jestem, który jestem tutaj dla ciebie”. To pierwsze przesłanie, które niesie dla nas Adwent.

Dwie części Adwentu


W wielu komentarzach czy wprowadzeniach do liturgii Adwentu usłyszymy, że Adwent dzieli się na dwie części. Zazwyczaj się podkreśla, że pierwsza część Adwentu przygotowuje nas na paruzję, czyli przyjście Jezusa na końcu czasów, zaś druga część – rozpoczynająca się od 17 grudnia – jest skoncentrowana na bezpośrednim przygotowaniu do Bożego Narodzenia. I chociaż ten podział nie jest bez uzasadnienia, to jednak jestem bardzo daleko od stawiania tutaj jakichś ostrych granic w podziale tego okresu. W Adwencie, co zobaczymy wyraźnie we wszystkich poruszanych w tych rozważaniach tematach, różne wymiary tajemnicy Jezusa będą się co chwilę wzajemnie przenikać. Sama liturgia Adwentu wielokrotnie będzie to wyraźnie zaznaczać, chociażby przez dwie adwentowe prefacje, z których jedną odmawia się w pierwszej części Adwentu, a drugą w drugiej. Mimo to w obu prefacjach usłyszymy, że jest to czas oczekiwania na Jego przyjście w blasku swej chwały oraz przygotowanie do świętowania wspomnienia Jego pierwszego przyjścia w ludzkiej naturze.

Czy Adwent to na pewno przyjście?


Dlaczego tak mocno podkreślam, że nie należy w adwentowym oczekiwaniu rozdzielać od siebie tych dwóch przenikających się tematów? Może dlatego, że i samo słowo „adwent”, którym nazywamy ten liturgiczny okres, nosi w sobie swoistą dwuznaczność. To słowo pochodzenia łacińskiego najczęściej tłumaczymy jako „przyjście”. Słowo adventus wskazywałoby zatem, że jest ktoś, kto przychodzi, a kogo jeszcze nie ma. Jednakże pierwotne znaczenie tego słowa wskazuje raczej na sam moment przyjścia.


Słowo adventus miało swoją świecką historię, jeszcze zanim zrobiło karierę w kościelnym kalendarzu liturgicznym. W języku Cesarstwa Rzymskiego używano go do wyrażenia uroczystego wjazdu cesarza do jakiegoś miasta, któremu towarzyszyło przygotowanie, oczekiwanie, uroczysty korowód, śpiew i radość. Widzimy zatem, że słowo „adwent” oznacza uroczyste, triumfalne przyjście króla do miasta, a nie tylko oczekiwanie na to przyjście. A akcent jest stawiany bardziej na obecność niż oczekiwanie. Adwent rozgrywa się między gorącym oczekiwaniem na przyjście Pana, aby zakrólował w naszym życiu, a odkrywaniem Jego wielorakiej obecności wśród nas.

Czuwaj!


Ewangelia pierwszej niedzieli Adwentu (Mt 24, 37–44) streszcza się w kluczowym jej zdaniu: „Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie”. Przesłanie Ewangelii jest jasne: to, że Pan przyjdzie, jest całkowicie pewne. Niepewne jest tylko to, czy ja będę gotowy na to przyjście. I chociaż zazwyczaj czytamy tę Ewangelię w kontekście ostatecznego przyjścia Jezusa, w kontekście paruzji, to jednak mówi ona o każdym z naszych dni. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, że tak często wydaje mi się, że Bóg mnie opuścił, że nie słyszy mojej modlitwy, że Go nie ma, właśnie dlatego, że to ja nie jestem czuwający, a nie dlatego, że Jego faktycznie nie ma. To ja Go nie słucham, to ja się Nim nie interesuję, to ja Go nie dostrzegam, to ja Go wypraszam z mojego życia przez grzech. Problem jest po mojej stronie, nie po Jego!


Czy nie masz tak, że umiesz doskonale nazwać swój grzech, że wiesz nawet, co jest jego przyczyną, że umiesz powiedzieć, jakie symptomy towarzyszą rodzącej się pokusie? Wręcz mógłbyś jako ekspert wygłosić wyczerpujący wykład na temat tego grzechu. Już wszystko o nim wiesz. Wypowiadasz mu wojnę, nie chcesz go już nigdy więcej popełnić. I kiedy przychodzi co do czego, to po raz tysięczny jesteś rozłożony na łopatki, nawet bez specjalnej walki. Okazujesz się kompletnie bezradny wobec niego. Zabrakło tylko jednego, bo wszystko inne było przygotowane do walki: brakło czujności. Znów dałeś sobie wmówić, że jesteś bezpieczny, że teraz już cię nie pokona, że możesz z nim wejść w dialog, bo jesteś silniejszy od niego. Nie czuwałeś, on znów wygrał.


Czy nie pytamy na modlitwie Boga z rozpaczliwym wołaniem „Gdzie jesteś?”, a doskonale wiemy, że nasza modlitwa jest byle jaka, że jest niekonsekwentna, nieregularna i że klękamy do niej w ostateczności, jak już sobie z czymś nie radzimy? Czuwać to również znaczy być wiernym codziennej modlitwie, nawet jak ci się nie chce, nawet jak jesteś zupełnie wykończony, nawet jak nie widzisz jej sensu. Po prostu jesteś tam, gdzie masz być: na modlitwie.


Czuwać to przede wszystkim być w stanie łaski uświęcającej. Wstrząsające było przemówienie papieża Franciszka wygłoszone w 2014 r. w Instytucie Pamięci Yad Vashem w Jerozolimie. Mówił on o poszukiwaniu człowieka przez Boga. Okazuje się, że to człowiek gubi się znacznie częściej niż Bóg. Na nasze pytanie „Boże, gdzie jesteś?”, bardzo często odpowiedź Boga także musi być pytaniem: „Adamie, gdzie jesteś?”. To nie tak, że Bóg nie wie, gdzie jest Adam. Problem jest w tym, że Bóg po grzechu już nie rozpoznaje człowieka, już nie rozpoznaje swojego dziecka w człowieku. Papież Franciszek wkładając te słowa w usta Boga, pyta: „Kim jesteś, człowieku? Już cię nie rozpoznaję. Kim jesteś, człowieku? Kim się stałeś?”. Czuwać to ze wszystkich sił bronić w sobie obrazu Bożego, aby Bóg patrząc na mnie, umiał we mnie rozpoznać swojego syna.

Przyjdę dzisiaj!


I chociaż Ewangelia pierwszej niedzieli Adwentu mówi nam, że nie wiemy, kiedy Pan domu przyjdzie, to jednak zmysł liturgii podpowiada nam, że stanie się to dzisiaj. To, co w celebrowanej liturgii jest najbardziej charakterystyczne, to fakt, że ona celebruje tajemnicę, która dzieje się dzisiaj. Nie jutro albo wczoraj, ale dzisiaj. Bo zbawienie nie dokonuje się inaczej, jak właśnie dzisiaj. Bo Pan nie przychodzi jutro, albo pojutrze, ale przychodzi do nas dzisiaj. I chociaż się wydaje, że Adwent jest czasem oczekiwania na Pana, który przyjdzie na końcu wieków (nie wiadomo kiedy?), lub który przyjdzie przez narodziny w Betlejem (25 grudnia), to jednak najważniejsze w Adwencie jest dostrzeżenie, że Pan przychodzi do mnie dzisiaj.


To też jest najtrudniejsze. Bo dzisiaj muszę być gotowy, bo dzisiaj muszę na Niego czekać, bo dzisiaj muszę otworzyć moje serce na przyjęcie Go. Nie jest łatwo się nawrócić dzisiaj. Bo to oznacza zmiany, to oznacza jakąś pracę i zmaganie, bo to może oznaczać wejście w coś zupełnie nowego i porzucenie tego, do czego się już przyzwyczaiłem. Ale tylko gotowość do przyjęcie Pana przychodzącego dzisiaj jest wyzwalająca. Bo to uwalnia od paraliżującej przeszłości, która ci wmawia, że już wszystko stracone, że jesteś beznadziejny, że nie ma dla ciebie przebaczenia. Ale „dzisiaj” wyzwala również od lęku przed przyszłością, która próbuje ci wmówić, że i tak nic z tego nie wyjdzie, że wrócisz do swojego grzechu, że nic się nie zmieni. Dlatego właśnie Bóg daje ci Adwent: nie tyle czas oczekiwania na przyjście, co czas przychodzenia Pana dzisiaj.

ks. Krzysztof Porosło
Przewodnik Katolicki 48/2016