Wypominki

Wypominki

11 listopada sobota g. 18 oo numery1-12

Niedziela 12 listopada 2023

8 3o numery 13-26

12 oo numery 27-42

18 oo numery 43-70

 

13 listopada poniedziałek g. 9 oo nr 71 – 92

g. 18 oo nr 93- 114

14. listopada wtorek g. 9 oo nr 115- 119 i bez numeru

g. 18 oo nr 120 -138

15 listopada środa g. 9 oo nr 139 – 155

g. 18 oo numery 156- 171

16 listopada czwartek g. 9 oo 172- 240

g. 18 oo numery 241-277

17 listopada piątek g. 9 oo nr 1-12

g. 18 oo numery 13-26

18 listopada sobota g. 9 oo nr 27- 42

g. 18 oo numery 43- 70

1

Niedziela 19 listopada 2023 r.

g. 8 3o numery71- 92

g. 12 oo numery 93- 114

g. 18 oo numery 115-119 i bez numeru


Wypominki

04. 11.2021 g. 18 oo 122-140

05.11.2021 g. 8 3o141-154

                 g. 12 oo 155-180

                 g. 18 oo 181-264

06.11.23 g. 9 oo bez numeracji

g.18 oo 1-12

07.11 g. 9 oo 13-27

g. 18 oo 27- 42

8.11.2023 g. 9 oo 43-70

g. 18 oo 71- 99

9.11.2023 g. 9 0o 100- 119

g. 18 oo 120- 140

10.11.2023 g. 18 oo 141-155

11.11.2023 g. 8 3o 156-180

g. 12 oo 181-264 i bez numeracji

g. 18 oo 1-12

12.11.2023 g. 8 3o 13-26

g. 12 oo 27-42

g. 18 oo 43-70


Przemysław Radzyński

Dobra spowiedź, to przygotowana spowiedź

eSPe

fot. Kelly Sikkema |

O pięciu warunkach dobrej spowiedzi opowiada o. Andrzej Tupek SP, proboszcz parafii Matki Bożej Ostrobramskiej w Krakowie i kapłan z wieloletnim stażem nie tylko w konfesjonale. Rozmawiał Przemysław Radzyński


Katechizm mówi o pięciu warunkach dobrej spowiedzi. Zanim zaczniemy rozmawiać o konkretnych warunkach, proszę powiedzieć, czym w ogóle jest dobra spowiedź?

Wydaje mi się, że dobra spowiedź, to przede wszystkim przygotowana spowiedź. Pałeczka pierwszeństwa należy do strony, która przystępuje do sakramentu.

Jak to robić? Od czego zacząć?

Praktyka jest różna. Czasem dobra spowiedź jest efektem tego, że ktoś poświęcił trochę czasu na przygotowanie się do niej. Generalnie tak powinno być z każdą spowiedzią.

„Trochę czasu” to np. godzina przed spowiedzią?

Jeśli chodzi o spowiedź z dłuższego okresu, to logika podpowiada, że powinno się jej poświęcić więcej czasu. Przydałaby się kilkudniowa refleksja. Trzeba sobie postawić pytania o to, jak przeżyłem ten ostatni czas, co się w nim wydarzyło, co wpłynęło na to, że tak a nie inaczej wyglądało moje życie. Można postawić trzy zasadnicze pytania: jak wyglądało moje życie z Panem Bogiem, z innymi ludźmi, i jak wyglądało moje życie w odniesieniu do moich obowiązków czy stanu życia, w którym jestem.

Te trzy pytania, które Ojciec wymienił, to już jest rachunek sumienia.

To jest jeden ze sposobów, ale raczej dla osób, które spowiadają się częściej. Ktoś, kto spowiada się rzadziej, musi pogłębić te pytania, uszczegółowić je odnosząc się do przykazań, które doprecyzują, co znaczy moja relacja z Panem Bogiem, albo jej brak. Rachunek sumienia uzależniony jest od tego, jak często się spowiadam. Jeśli spowiadam się regularnie kilka czy kilkanaście razy w roku, to znak, że mam bardziej wrażliwe sumienie. Wtedy człowiek samodzielnie układa sobie odpowiedź na pytanie o relację z Bogiem, czyli o kwestię modlitwy, uczestnictwo w życiu sakramentalnym, podejście i przeżywanie Mszy św. Jeśli te spowiedzi są rzadkie, to potrzebny jest dużo bardziej szczegółowy rachunek sumienia. Człowiek powinien dać sobie pomóc. Chociażby poprzez sięgnięcie po już spisany rachunek sumienia.

Chyba najczęstszą formą rachunku sumienia jest dziesięć przykazań.

Można robić rachunek sumienia śledząc przykazania Dekalogu. Ale można też posłużyć się np. Hymnem do Miłości św. Pawła. Generalnie spowiedź jest zetknięciem się z Panem Bogiem, który jest miłością. Najważniejszym przykazaniem jest przykazanie miłości Boga i bliźniego. Niektórzy praktykują, że w miejsce słowa „miłość” wstawiają swoje imię. I wtedy trzeba odpowiedzieć sobie na pytania: czy Andrzej cierpliwy jest, łaskawy jest?

Dekalog ustawia hierarchię.

Tak, zaczyna się od Pana Boga i idzie się do relacji z bliźnim.

A propos miłości. Wydaje się, że najczęściej spowiadamy się z tego, co złego zrobiliśmy. Tymczasem, gdy czytamy Ewangelię, to większym grzechem wydaje się zaniedbanie jakiegoś dobra, niż czynienie zła.

To jest bardzo piękny fragment: „bo byłem głodny, a nie daliście mi jeść; byłem spragniony a nie daliście mi pić, byłem przybyszem, a nie przyjęliście mnie”. Muszę przyznać, że do rzadkości należą spowiedzi, w których ludzie przyznają się do rzeczy, których nie zrobili. To jest pewnie duża przestrzeń do katechezy na temat sakramentu spowiedzi. Życie człowieka, a tym samym późniejszy rachunek sumienia, nie mogą koncentrować się wyłącznie na tym, co złego zrobiłem.

A wracając do miłości, to kolejny temat, który należy cały czas podejmować, jeśli mówimy o sakramencie pojednania. Bo wydaje się, że jest duży procent ludzi, którzy spowiadają się z tradycji lub przyzwyczajenia. I pytanie jest o to, ile w tym jest miłości. Czy przychodzę do spowiedzi dlatego, że zawiodłem miłość do Pana Boga i bliźniego?

Czy przechodzimy już do żalu za grzechy?

To jest z tym związane, ale to temat, który warto potraktować osobno. Praktyka spowiedzi przez długi czas towarzyszyła głównie świętom. Zwłaszcza w mniejszych miejscowościach myślano tak: „idzie Wielkanoc (albo Boże Narodzenie) – trzeba się wyspowiadać”. Mamy tu do czynienia ze spowiedzią z przyzwyczajenia.

Z przedświątecznymi spowiedziami kojarzą się długie kolejki, a za nimi raczej kiepskiej jakości spowiedź – bo wszyscy denerwują się tym czekaniem, a kapłani są z pewnością zmęczeni od siedzenia godzinami w konfesjonałach.

Temat kolejek jest złożony. Ja staram się ich nie widzieć.

Z konfesjonału można ich nie zobaczyć, gorzej, jak stoi się na zewnątrz (śmiech).

Jeśli liczyłbym, ile jeszcze ludzi mam wyspowiadać, to podchodziłbym do sakramentu tak, jak wiele osób w tej kolejce. Większości z pewnością zależy tylko na tym, żeby się wyspowiadać. Podkreślam: wyspowiadać. Co sugeruje, że człowiek ma coś do zaliczenia, odhaczenia. Ale wśród tych ludzi są także tacy, którzy przyszli przeżyć spowiedź. Nie można wylać dziecka z kąpielą. Bardzo łatwo jest to zrobić, gdy kapłan chciałby np. bardzo szybko skrócić kolejkę. Ludzie na zewnątrz myślą, że to ksiądz prawi długie nauki. A często jest tak, że to penitent potrzebuje czasu, żeby się otworzyć. Siłą rzeczy kolejka wtedy się wydłuża. Chociaż czasami się też skraca, bo ludzie odchodzą do innego księdza.

Kolejki do konfesjonału przed świętami na pewno nie sprzyjają spowiedziom z długiego okresu. Im regularniej się spowiadam, tym wskazówek kapłana może być mniej, albo może nie być ich wcale. Kiedy spowiednik widzi, że osoba przychodzi z żalem, jest świadoma tego, co mówi i autentycznie przeżywa spowiedź, to wystarczy jedno zdanie i zadanie pokuty.

Ojciec mówi spowiedź z „długiego okresu”. A jaki czas jest optymalny?

To zależy od konkretnego człowieka. W Kościele jest praktyka pierwszych piątków miesiąca. Wypełniający ją spowiadają się co miesiąc.

To jest optymalne?

To zależy. Są okresy w życiu człowieka, kiedy potrzebuje częstszej spowiedzi. Ale miesiąc to taki czas, który da się objąć pamięcią i refleksją. Regularna spowiedź, nawet jeśli do końca nie pamiętamy każdego z 30 dni, pozwala ten sakrament przeżywać dobrze, bo jest on świadomy.

Powiem szczerze, że jako spowiednik mam problem z osobami, które chcąc wypełnić przykazanie kościelne spowiadają się raz w roku. Stykam się wtedy z ludźmi, którzy potrzebują zdecydowanie głębszego rachunku sumienia.

Przejdźmy do żalu za grzechy. Co to ma być za akt?

Akt żalu powinien być wypowiedziany świadomie, z przekonaniem. Można to porównać ze słowem „przepraszam” kierowanym do człowieka, któremu się coś zawiniło. Bo przecież można powiedzieć „przepraszam” trochę na odczep. Niby formalnie przeprosiny zostały zrealizowane, ale czy faktycznie? Podobnie może być ze spowiedzią. Mówię, że żałuję, ale nic mnie boli. A w akcie żalu chodzi o ukłucie serca, nie tylko wypowiedziane słowo, uczucie, że było coś nie tak.

A postanowienie poprawy?

Z tym jest chyba najtrudniej i najczęściej o tym zapominamy. Jeśli ktoś w ogóle robi rachunek sumienia, to często na nim poprzestaje. Żal za grzechy realizuje wtedy, gdy w konfesjonale mówi: „więcej grzechów nie pamiętam, za wszystkie żałuję i postanawiam poprawę”.

Czyli wszystkie warunki spełnił?

Wypowiadając słowa. Ale czy w tym momencie jest szansa na przeżycie tego? Czy jest wtedy szansa na przeżycie żalu i przemyślenie tego, co chcę poprawić? Postanowienie poprawy jest planem na to, co po spowiedzi. Kiedy po wyjściu z konfesjonału wrócimy do tego, co postanowiliśmy poprawić, to wówczas jest szansa na jakąkolwiek pracę nad sobą. Częstsza spowiedź temu sprzyja. 

Jesteśmy już przy wyznawaniu grzechów. Jak się to powinno robić?

Warunek mówi o szczerej spowiedzi, czyli bez konfabulowania, bez zostawiania czegoś w półmroku, bez mówienie półsłówkami i w stylu: „zgrzeszyłem przeciw czwartemu przykazaniu”. To de facto spowiednikowi nic nie mówi. Ważne są okoliczności grzechu i to, jakie było w tym zaangażowanie człowieka. Jeśli chodzi o grzech śmiertelny popełniony świadomie i dobrowolnie przeciw któremuś z przykazań, należałoby określić ile razy to się stało. Nie zawsze możliwe jest dokładne przypomnienie sobie ilości popełnionych grzechów, wówczas należałoby powiedzieć „kilka razy” albo „często”.

Bywa, że szczerej spowiedzi przeszkadza ludzki wstyd.

Bałbym się, gdyby naszym spowiedziom nie towarzyszył wstyd a obojętność. Wstyd jest naturalny, bo nie przychodzę do spowiedzi po to, żeby się pochwalić, ale żeby powiedzieć, co mi nie wyszło, z czym mam problem. Ale niech nikt nie myśli, że może czymkolwiek zgorszyć księdza. To założenie trzeba odrzucić. Grzechy, które chcesz powiedzieć, ksiądz prawdopodobnie słyszał już nie raz, więc nie będzie to dla niego jakimś zaskoczeniem.

Czy na początku spowiedzi trzeba się przedstawić?

To jest ważne. Nie chodzi oczywiście o imię i nazwisko, chociaż niektórzy to robią i wówczas pozwala to spowiednikowi, żeby zwracać się do penitenta bezpośrednio po imieniu. Bardziej jednak chodziłoby o to, kim się jest w sensie stanu – czy jest się kawalerem, panną, żoną, mężem, księdzem albo siostrą zakonną. Nakreślenie historii życia też może być ważne, jeśli ktoś np. jest po rozwodzie. W konfesjonale też nie zawsze widać w jakim wieku jest penitent. Te wszystkie informacje są istotne dla lepszego rozeznania spowiednika a później zwrócenia uwagi na konkretne elementy do pracy nad sobą. 

Czy ostatni warunek „zadośćuczynienie Bogu i bliźniemu” wypełnia zrealizowanie zadanej pokuty?

Zasadniczo ta pokuta jest po to zadawana, żeby zadośćuczynić Panu Bogu i ludziom. Jeśli ktoś, kto za pokutę otrzymał odmówienie jakiejś modlitwy ma z tego powodu pewien niedosyt, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zrobić coś więcej.

Pokuta bywa także realnym zadośćuczynieniem, gdy spowiednik wyczuje taką możliwość czy wręcz konieczność. Trwają skutki popełnionego zła, ono się nie skończyło w momencie wyznania go, ale są do naprawienia. Ktoś popsuł na przykład jakąś relację, ale jeszcze nie zdążył przeprosić. Po spowiedzi wręcz konieczne jest spotkanie się tych osób w tej sprawie i załatwienie jej do końca. Bardziej jaskrawy przykład: jeśli ktoś spowiada się z tego, że coś ukradł, to wyznanie tego grzechu to za mało. Jeśli nadal posiada daną rzecz, to musi ją po prostu zwrócić. Chociaż zdarza się, że poza modlitwą nie jesteśmy w stanie w żaden inny sposób zadośćuczynić.

Do zadośćuczynienia podchodzimy często bardzo technicznie. Ale jego realizacja zależy bardzo od nastawienia do pierwszego warunku. Jeśli ktoś solidnie zrobi rachunek sumienia, to sam dojdzie do wniosku, co powinien zrobić w ramach zadośćuczynienia.

Co powinniśmy robić między jedną a drugą spowiedzią, żeby duchowo wzrastać?

Bardziej świadomie żyć. Temu sprzyja wieczorne podsumowanie dnia, które może być wieczorną modlitwą. Chodzi o postawienie sobie trzech pytań. Co było dziś dobre w moim życiu, za co chcę Panu Bogu podziękować? Gdzie popełniłem błąd, za co powinienem przeprosić Pana Boga? Z czym muszę się zmierzyć jutro i poprosić o pomoc w tym Pana Boga? Trzy minuty dla Pana Boga. To mi też może pomóc przypomnieć sobie postanowienie z ostatniej spowiedzi. Jak będę do tego regularnie wracał, to będę wiedział nad czym pracować. Jeśli mam więcej czasu, to mogę pokusić się o refleksję nad tym, dlaczego coś się nie udało czy nie wyszło. To sprzyja pracy nad sobą i nad tym, żeby spowiedzi nie były machinalne, żeby nie były powinnością, ale żeby były potrzebą serca. I wracamy do tego, co było na początku, czyli do słowa „miłość”. Do spowiedzi powinniśmy iść nie dlatego, że musimy, ale dlatego, że chcemy. Bo spotykamy tam Miłość.

Rozmawiał Przemysław Radzyński


Dnia 15 października br. (niedziela) będziemy obchodzić Międzynarodowy Dzień Dziecka Utraconego.

W naszej Archidiecezji są zaplanowane liczne obchody tego dnia, w związku z tym prosimy Czcigodnych Księży o dołączenie do ogłoszeń parafialnych w niedziele 8 i 15 października br., stosownie do rejonu, miejsca, następujących informacji: – w Szczecinie: „Dnia 15 października będziemy obchodzić międzynarodowy Dzień Dziecka Utraconego. Duszpasterz rodziców po stracie dzieci zaprasza do obchodów Dnia Dziecka Utraconego i wspólnej modlitwy: w poniedziałek, 9 października br., godz. 14.15 – 14.45 – modlitwa pożegnania Dzieci Utraconych w kaplicy bocznej na Cmentarzu Centralnym (ul. Ku Słońcu 125A); we wtorek, 10 października br.: o godz. 9.00 – Pogrzeb Dzieci Utraconych na Cmentarzu Zachodnim (Grobowiec Dzieci Utraconych, ul. Bronowicka), o godz. 18.00 – Msza Święta w intencji rodziców po stracie dzieci (Sanktuarium św. Andrzeja Boboli, ul. Pocztowa 22), w niedzielę, 15 października, o godz. 15.00 – koronka do Bożego Miłosierdzia na Cmentarzu Zachodnim, przy Grobowcu Dzieci Utraconych (ul. Bronowicka), o godz. 16.30 modlitwa różańcowa przy Pomniku Dzieci Utraconych na Cmentarzu Centralnym (ul. Ku Słońcu, kwatera 80 F)”;

„Zapraszamy do udziału w „Procesji ze Świętymi” we wtorek, 31 października br. Procesja wyruszy o godz. 20.00 z Jasnych Błoni, od Figury św. Jana Pawła II, do Katedry. Po procesji będzie odprawiona Msza Święta, która rozpocznie się około godz. 21.00. Zapraszamy delegacje parafii, wspólnot oraz ruchów kościelnych, harcerki i harcerzy, a szczególnie kandydatów do bierzmowania, z relikwiami świętych i błogosławionych.”

„W Uroczystość Wszystkich Świętych, 1 listopada na Cmentarzu Centralnym w Szczecinie zostaną odprawione Msze Święte w Kaplicy Głównej przy ul. Ku Słońcu o godz. 9.00, 12.00 i 15.00. Na Cmentarzu Zachodnim przy ul. Bronowickiej, w kaplicy zostanie odprawiona Msza Święta o godz. 12.00, której będzie przewodniczył i słowo Boże wygłosi Ksiądz Abp Metropolita Andrzej Dzięga. Po Mszy Świętej nastąpi procesja modlitewna do pomnika Dziecka Utraconego. W Uroczystość Wszystkich Świętych na Cmentarzu Centralnym Mszy Świętej o godz. 12.00 będzie przewodniczył i słowo Boże wygłosi Ksiądz Biskup Henryk Wejman. Po zakończeniu Mszy Świętej z Kaplicy Głównej wyruszy wzorem lat ubiegłych procesja modlitewna za zmarłych. We wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych, 2 listopada br., w kaplicy na Cmentarzu Centralnym w Szczecinie zostanie odprawiona Msza Święta pod przewodnictwem Ks. Biskupa Henryka Wejmana o godz. 15.00. Po Mszy Świętej procesyjnie udamy się do grobowca kapłańskiego na modlitwę. Klerycy Arcybiskupiego Wyższego Seminarium Duchownego w dniach: 28, 29 października i 1 listopada br. będą przyjmowali wypominki za zmarłych, które wierni będą mogli składać w miejscach oznaczonych tablicami z napisem Arcybiskupie Wyższe Seminarium Duchowne na Cmentarzu Centralnym. Zmarli wymienieni w wypominkach będą powierzani Bogu w modlitwach, które będą odbywać się 1 listopada w Kaplicy Głównej na Cmentarzu Centralnym w Szczecinie oraz w listopadzie w kościele seminaryjnym.” Do wspólnej modlitwy za zmarłych serdecznie zapraszamy

„Fundacja Life Surfers oraz Wspólnota Dom Baranka, jako główni organizatorzy, zapraszają 18 listopada (sobota) do Szczecina, ul. Ku Słońcu 124 (szkoły salezjańskie) na Forum Ogień z Nieba. Spotkanie jest adresowane głównie do młodzieży (w szczególności 14-19 lat), ale również do wszystkich, którzy chcieliby skorzystać z tej propozycji modlitewnej. Prosimy o organizowanie grup parafialnych. Wszystkie szczegóły dotyczące forum znajdziemy na stronie: https://forumognia.pl/.”


Jacek Olczyk SJ

Przyjaźń. Jeden dodać jeden większe od dwóch!

Szum z Nieba

fot. Sam McNamara | Unsplash

Kiedy dwie osoby zaczynają się przyjaźnić, to pojawia się pewna wartość dodana. Mamy do czynienia z czymś większym od sumy tego, co w tę relację wnoszą jej uczestnicy. Chodzi o przyjaźń rozumianą jako podstawa wszelkich bliskich relacji – np. mąż i żona mogą być przyjaciółmi i piękniejsze jest ich małżeństwo, jeśli nimi są. Gdy siostra i brat są przyjaciółmi, to ich relacja jest bogatsza. Podobnie dzieje się w naszych relacjach w miejscu pracy, w zakonie, ale także z Panem Bogiem…

Wsłuchując się w brzmienie słowa przyjaźń (biorąc w nawias ścisłe refleksje etymologiczne), zauważamy, że składa się ono z dwóch słówek – jest przy i jaźń. Przy oznacza bliskość, a jaźń to jakaś bardzo istotna część człowieka. A zatem przyjaźń to „jaźń przy jaźni”, bycie blisko siebie w tym, co istotne. Słowo przyjaciel brzmi jeszcze ciekawiej – jest przy, jestem ja i jest ciel, które sugeruje cielesność. Warto sobie uświadomić, że cała nasza komunikacja z drugim człowiekiem dokonuje się właśnie poprzez ciało. Nie ma innej opcji – człowiek może się spotkać i komunikować z drugim człowiekiem tylko i wyłącznie przez ciało: patrzymy oczami, słyszymy uszami, mamy zmysł dotyku w całym ciele. Dlatego nie ma innej możliwości niż zaprzyjaźnić się z kimś właśnie poprzez ciało. Mama, gdy karmi piersią, przez dotyk komunikuje dziecku miłość. Przyjaciele, którzy nie widzieli się kilka miesięcy, na przywitanie wymieniają uścisk. To gesty, które komunikują: jesteś dla mnie ważny. Są też gesty zarezerwowane dla małżonków – ile one komunikują miłości i przyjaźni!

W-cielenie

Różni przywódcy, mistrzowie, pustelnicy, guru, prorocy itd. – niezależnie od tego, czy rzeczywiście posiadali pewne nadprzyrodzone zdolności, czy też jedynie im je przypisywano – bywali uważani za bogów. Myślenie, że człowiek może stać się bogiem, od zawsze było obecne w różnych społeczeństwach i systemach religijnych. Ale żeby Bóg stał się człowiekiem – to było nie do pomyślenia. Wcielenie jest więc wielką nowością chrześcijaństwa, w którym ciało ma swoje niezastąpione miejsce. Istniała bariera pomiędzy nami – całkowicie zanurzonymi w czasie i materii (cielesności) – i tym, co wieczne i niematerialne, czyli poza czasem i poza ciałem. Z inicjatywy Boga, przez wcielenie, ta bariera została nieodwracalnie zniszczona. Od wcielenia, w osobie Jezusa Chrystusa, możemy z Panem Bogiem na siebie nawzajem popatrzeć, wzajemnie się posłuchać, dotknąć… Tylko wcielony Bóg mógł splunąć na ziemię, zrobić błoto, pomazać oczy niewidomemu i go uzdrowić (J 9). Wcielenie, które rozumiemy jako zejście Boga z wieczności i niematerialności w czas i cielesność, jest Jego maksymalnym przybliżeniem się do człowieka, właśnie po to, aby stać się naszym przy-ja-cielem. Ta boża oferta przyjaźni i bliskości jest silniejsza od wszelkiego odrzucenia. Ukrzyżowany w swoim ciele Jezus modli się: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią!”. Taka miłość zwycięża śmierć.

Największa bliskość

To wszystko jest dla nas dostępne w Eucharystii, gdzie chleb jest ciałem Chrystusa, a gdy spożywamy Jego ciało, to stajemy się z Nim jedno. Prawo kanoniczne mówi o małżeństwie, że jest ono dopełnione dopiero wtedy, kiedy jest skonsumowane, czyli gdy mąż i żona cieleśnie zbliżą się ze sobą. Konsumowanie w ich przypadku jest metaforą – przecież małżonkowie nie jedzą się nawzajem. A podczas Eucharystii my naprawdę spożywamy ciało Chrystusa. To jest bliskość jeszcze większa niż ta, która jest między małżonkami. I jest nam ona podarowana zupełnie za darmo! „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11,28). Św. Paweł mówi, przyglądając się małżeństwu, że to wielka tajemnica, którą odnosi do Chrystusa i Kościoła (por. Ef 5,21-33). Patrząc na święte, dobre małżeństwa – możemy zobaczyć, jak Chrystus kocha Kościół, a Kościół kocha Chrystusa. Małżeństwo to sakrament, który ma nam pokazać tę tajemnicę miłości. Zauważmy, że nasze ciała powstały z przyjaźni i miłości naszych rodziców. Patrząc na mnie, widzicie także mojego tatę i moją mamę. Ale nie tylko ich, widzicie też wielu ludzi, którzy są dla mnie ważni i stali się częścią mnie. Wpłynęli na mnie tak bardzo, że to dzięki nim jestem właśnie taki, a nie inny. Byli tacy, którzy mnie zgorszyli, i tacy, którzy mnie zainspirowali do bardziej świętego życia. Oprócz rodziny „noszę w sobie” przyjaciół, wychowawców, moich współbraci, a nawet postacie z książek i filmów… No i przede wszystkim Pana Jezusa – mam nadzieję, że choć trochę widać po mnie, że to właśnie Jezus jest moim najbliższym przyjacielem.

Potrzeba bycia blisko

Nasza potrzeba kogoś bliskiego wynika nie tylko z tego, że pojawiliśmy się na tym świecie, ponieważ nasi rodzice się do siebie zbliżyli. Ona ma jeszcze głębsze korzenie. Każdy z nas jest stworzony na obraz i podobieństwo Pana Boga, który jest Trójcą. A to podobieństwo sprawia, że jest w nas taka „dziura”, którą da się zapełnić tylko innymi osobami. Bez tych bliskich osób wciąż będziemy niepełni – „głodni”. Kiedy zaczynamy doświadczać tych przyjacielskich więzi, dostrzegamy też, jak bardzo są one życiodajne. Gdybyśmy potraktowali Ewangelię jako opowiadanie o przyjaźni Jezusa z ludźmi, to łatwo zauważymy, że jedna z nich jest opisana bardzo szczegółowo. Chodzi o przyjaźń Jezusa ze św. Piotrem. Jest to relacja, która ma wiele barw. Były w niej chwile pełne radości, np. gdy apostołowie pomagali przy rozmnożeniu chleba albo gdy Jezus uzdrowił teściową Piotra. Były piękne momenty, gdy Piotr został obdarzony ogromnym zaufaniem – usłyszał słowa: „Ty jesteś skałą, na której zbuduję mój kościół”. Były też trudne chwile: „Czemu zwątpiłeś, małej wiary?” lub: „Zejdź mi z oczu, szatanie!” – usłyszeć takie słowa od Jezusa – to musiało boleć. Zauważmy jednak, że ani jeden, ani drugi w tej przygodzie przyjaźni nie zrezygnowali z siebie nawzajem. I Jezus „sprawiał kłopoty” św. Piotrowi, i odwrotnie. Ale przeszli przez tę próbę ognia.

Podróż w głąb przyjaźni

Zaprzyjaźnienie się z Jezusem nie oznacza łatwiejszego życia. Mogą zdarzyć się takie momenty, jakie Marta i Maria przeżyły przy śmierci ich brata Łazarza. Ale zaprzyjaźnienie się z Jezusem to zaprzyjaźnienie się z Kimś, kto przeszedł przez śmierć. Jeśli masz w sobie Jezusa, jeśli pozwoliłeś Mu wejść, stać się twoim Przyjacielem i ty też odważyłeś się wejść do serca Jezusa, żeby zamieszkać u Niego i być Jego przyjacielem – wtedy przyjaźnisz się z wiecznością. Wtedy zamieszkujesz w wieczności, a wieczność zamieszkuje w tobie. Gdy to się dzieje – powoli jesteśmy uwalniani od lęku przed śmiercią. Przestajemy się bać i przestajemy trzymać się kurczowo naszego życia. Zaczynamy mieć odwagę, żeby zacząć swoje życie rozdawać, tak jak Jezus rozdawał swoje. I zaczynamy rozumieć, co znaczą słowa: „Kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa…” (Łk 9,24). Zatem zapraszam w podróż w głąb przyjaźni, którą będą kolejne odcinki tego artykułu.

Jacek Olczyk SJ
Szum z Nieba nr 141/2017