ks. Tomasz Stroynowski Idą żniwa

Mateusz.pl

f

Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało… Jak często słyszeliśmy ten fragment. Może dziś warto by się nad tym zastanowić: Czy dużo jest księży? Ja sam słyszałem już takie głosy, że jest ich za dużo. Czy naprawdę za dużo? Czy trzeba o nich prosić? Może to was zdziwi, ale księży jest wciąż za mało. Chcę tu opowiedzieć chociażby o takim wydarzeniu.
 W mojej parafii jest bardzo wiele osób należących do „Odnowy w Duchu Świętym”, kiedy odbywała się wizytacja ci właśnie ludzie poprosili księdza biskupa wizytującego parafię o to, żeby mogli spotykać się w swojej parafii. Ksiądz proboszcz powiedział, że byłby bardzo zadowolony z takiej grupy, ale nie ma księdza, który mógłby się nią opiekować, ponieważ każdy kapłan w naszej parafii jest opiekunem przynajmniej 2 innych grup i dlatego prosi ks. biskupa o jeszcze jednego wikariusza do pracy w parafii. Domyślacie się odpowiedzi biskupa? – Była bardzo prosta: Nie mam księży. Tak to niestety jest, kapłanów jest wciąż za mało. „A żniwo wielkie”. Tylu jeszcze ludzi nie ma głębokiej wiary; tylu jeszcze ludzi – chociaż są ochrzczeni – jest oddalonych od Jezusa; dla tak wielu jeszcze ludzi ksiądz jest postacią jakby z innego świata. I to właśnie dlatego, że księży jest mało. Kiedy słyszymy dziś o „wielkim żniwie” weźmy pod uwagę jeszcze dwie sprawy. Pierwsza dotyczy samego „żniwa”. Chodzi tu o ludzi spragnionych Boga. Przypominają oni dojrzałe zboże. Takie zboże gotowe jest do zebrania, ale nikt go nie żnie. Podobnie ci ludzie – oni chcą poznać Boga, ale brakuje, tych którzy mogli by im w tym pomóc. Druga sprawa to fakt, kogo Jezus posyła. Nie posyła apostołów, ale „innych 72 uczniów”. I teraz możemy powrócić do naszego pytania: Czy trzeba prosić o księży? Odpowiedź jest oczywista: TAK.
 Trzeba nie tylko prosić, trzeba wręcz błagać o kapłanów. Ale najpierw trzeba błagać o tych kapłanów, których już mamy. Trzeba bardzo się modlić, o to aby oni byli kapłanami do końca, nie oglądając się na cały świat. Bo czasami to jest tak, jak z byle jakimi żniwiarzami. Co z tego, że „robotnicy na żniwo” są, jeśli są leniwi? Jeśli to są byle jacy robotnicy „żniwo” nadal nie zebrane, nadal czeka na żniwiarza. I tak może być z księdzem, który nie traktuje poważnie swoich obowiązków: nie przygotowuje się do kazań i katechezy, jest opryskliwy, nie interesuje się problemami swoich parafian, ucieka od konfesjonału,  zaniedbuje swoją duchowość itd. Jeśli ksiądz tak postępuje to patrząc na taką parafię ma się wrażenie jakby wcale nie miała duszpasterza. I dlatego trzeba się za swojego kapłana modlić. Jeśli twój ksiądz jest gorliwy – módl się, aby taki pozostał, jeśli zaś się zaniedbuje – módl się, aby się nawrócił. Ilu kapłanów możemy odzyskać? Ale do tego musimy porzucić nasze urazy i uprzedzenia. Musi nam bardziej zależeć na „żniwie” niż na satysfakcji z tego, że miałem rację lub na naszej zranionej ambicji. Trzeba się też modlić, aby kapłanów nie brakowało, aby ci, którzy są wzywani przez Boga nie bali się zostać księżmi. Wbrew pozorom wcale nie jest łatwo zostać księdzem, pójść do seminarium, nosić sutannę. Kiedy myślimy o księżach często nie bierzemy też pod uwagę tak oczywistego faktu, jak starzenie się, choroby i śmierć kapłanów. A jest takich przypadków coraz więcej. Wielu księży, zwłaszcza tu na terenach odzyskanych, pracowało w strasznych warunkach, byli bardzo obciążeni i teraz ten wysiłek daje o sobie znać poprzez rozmaite schorzenia, wielu więc księży korzysta z możliwości i przechodzi na emerytury. Przejdźmy teraz do drugiej sprawy. Co to znaczy, że Jezus nie wysłał do głoszenia i zapowiadania swego przyjścia apostołów tylko „72 innych uczniów”? Ten fragment mówi, że inni uczniowie Jezusa chociaż nie są apostołami również są włączeni w głoszenie Ewangelii. Na Królestwie Bożym ma zależeć nie tylko księżom, ale również Tobie. I nie wiem kochany Bracie i droga Siostro czy Ty tak na to patrzysz. To jest bowiem też cecha bardzo charakterystyczna dla wielu Polaków, iż uważają, że cały ciężar odpowiedzialności za Kościół i sprawy Boże spoczywa na Kapłanach, a oni są z tego zwolnieni. To jest bardzo wygodne, bo zrzucając całą odpowiedzialność na innych, można ich z tego spokojnie rozliczać, wytykając im przy okazji wiele błędów. Im samym zaś nawet przez myśl nie przechodzi, że oni też mają obowiązek troski o sprawy Boże. I tu nie mogę nie zwrócić się do Ciebie: – Jak jest z Tobą? Czy przypadkiem nie mówię tego o Tobie?
 Jeśli jesteś człowiekiem świeckim, to również masz innym głosić zbawienie. I to wcale nie oznacza, że księża są niepotrzebni i że bez nich damy sobie radę. Wręcz odwrotnie księża są nam nie tylko potrzebni do tego, aby nam głosić Ewangelię, ale także po to, aby nas umacniać w naszym głoszeniu Ewangelii. I nie mam na myśli tylko dobrego przykładu jaki ludzie świeccy powinni dawać w świecie. Myślę tu także o odważnym mówieniu o Bogu, Jezusie, grzechu i zbawieniu. Jezus posyła Cię do ludzi, z którymi mieszkasz, pracujesz i spotykasz się, ponieważ ON chce być obecny w ich życiu. Posyła Cię, abyś ich utwierdził w dobrym, albo żebyś nimi potrząsnął, posyła właśnie Ciebie, ponieważ dla księdza droga do tego człowieka jest zamknięta. I dlatego potrzebujemy księży. Bzdura?! Nie! Potrzebujemy księży, którzy nas rozpalą gorliwością, rozjaśnią mroki naszych wątpliwości, pomogą rozwijać się duchowo, wesprą w chwilach zniechęcenia. Tak! potrzebujemy kapłanów. I wiesz co, pomyśl sobie teraz przez chwilę, czy to nie cudowne, że od Ciebie też to wszystko zależy? Że nie jesteś jakimś trybikiem w machinie, jakąś bezwolną masą? Że Ty kształtujesz oblicze Kościoła i Chrześcijaństwa i jesteś Bogu potrzebny? Potrzebujemy kapłanów, świętych kapłanów. Potrzebujemy spowiedników, kaznodziejów, kierowników duchowych. Potrzebujemy! Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało.ks. Tomasz Stroynowskimateusz.pl 



N


O rozeznawaniu sytuacji osób rozwiedzionych żyjących w nowych związkach

Kwartalnik Homo Dei


Wprowadzenie Analiza adhortacji apostolskiej Amoris laetitia pozwala stwierdzić, iż podstawowym środkiem o charakterze pastoralnym i zbawczym, jaki powinni cenić i wdrażać w czyn święci szafarze [1] podejmujący w imieniu Kościoła posługę na rzecz wiernych, którzy po orzeczeniu rozwodu cywilnego usiłowali zawrzeć małżeństwo, jest „rozeznawanie duszpasterskie” ich szczególnej sytuacji. Ten wysiłek poznawczo-decyzyjny, postulowany już przez Jana Pawła II [2], przypomniany przez Benedykta XVI [3] i bardzo wyraźnie wyeksponowany przez papieża Franciszka [4], tylko wtedy okaże się skuteczny i pożyteczny, gdy będzie realizowany z zachowaniem stosownych zasad zarówno czysto ludzkich, jak i religijnych [5]. Jednym z istotnych warunków poprawnego przeprowadzenia tegoż procesu rozeznawania duszpasterskiego jest uszanowanie, na każdym jego etapie, indywidualnego charakteru każdego przypadku, a tym samym uwzględnienie – tak w procesie oceny, jak i w podejmowaniu decyzji – szczególnych tzw. „okoliczności osoby”, które mają wpływ na decyzje i działania wiernych znajdujących się w sytuacji „nieregularnej” [6]. Niniejsze opracowanie jest próbą określenia pewnych kryteriów determinujących ów indywidualny charakter każdej sytuacji nieregularnej. Podstawę wyróżnienia tych kryteriów stanowią przypadki wyszczególnione w AL [7]. One bowiem, jako wprost wymienione przez Biskupa Rzymskiego, oznaczają nader konkretne okoliczności, wyraźne wskazówki i wielce pomocne informacje, które pozwalają określić przynajmniej niektóre przesłanki warunkujące zróżnicowane traktowanie każdego jednostkowego przypadku. Jedną z fundamentalnych kwestii podnoszonych w dyskusji nt. zasad dotyczących sytuacji osób rozwiedzionych, które usiłowały zawrzeć małżeństwo, określonych przez papieża Franciszka w AL, jest zastrzeżenie, zgodnie z którym rozeznanie duszpasterzy zawsze powinno kierować się odpowiednim rozróżnieniem8. W konsekwencji, w ramach takiego spojrzenia, które „dobrze rozeznaje sytuacje”9 i szanuje ich indywidualny i niepowtarzalny charakter, duszpasterz powinien bezwzględnie unikać osądów, które nie uwzględniają złożoności różnych sytuacji, i koniecznie zwracać uwagę na sposób, w jaki ludzie żyją i cierpią z powodu stanu, w jakim się znajdują [10]. Ów proces duszpasterskiego rozeznawania indywidualnych przypadków [11], adekwatny do jednostkowej sytuacji rozwiedzionych żyjących w nowych związkach, proces, w którym należy uwzględnić szczególne okoliczności danej osoby, żadną miarą nie może ograniczyć się do przywołania wyłącznie ogólnych zasad moralnych i prawnych obowiązujących w Kościele, standaryzowania wszystkich przypadków i unifikowania przedkładanych rozwiązań. Nie można bowiem wszystkich takich wiernych „wrzucać do jednego worka”, czyli traktować w jednakowy sposób osoby, które są różne, mierzyć jedną miarą tych, którzy podejmowali decyzje w zróżnicowanych okolicznościach, kierować się w ocenie sytuacji wyłącznie chłodnym rygoryzmem [12] i ignorować specyfikę każdego przypadku. Zawsze bowiem należy uwzględniać, że stopień odpowiedzialności [tych osób za rozpad małżeństwa i trwanie w sytuacji nieprawidłowej – J. K.] nie jest równy w każdym przypadku [13], a tym samym i konsekwencje lub skutki danej normy niekoniecznie muszą być [za każdym razem – J. K.] takie same [14]. Konieczność uwzględnienia indywidualnego charakteru każdego przypadku i przestrzegania zasady adekwatnego do okoliczności traktowania każdej sytuacji nieregularnej uzasadnia papież Franciszek, stwierdzając: Wierni nauczaniu Chrystusa, spoglądamy na rzeczywistość współczesnej rodziny w całej jej złożoności, w jej światłach i cieniach […]. Zmiana antropologiczno-kulturowa wpływa dziś na wszystkie aspekty życia i wymaga podejścia analitycznego i zróżnicowanego [15]. Różnorodność okoliczności Jednym z czynników, który sprawia, że wyłącznie zróżnicowane podejście [16] duszpasterza do niezliczonej różnorodności poszczególnych sytuacji [17] nieregularnych może nadać procesowi rozeznawania sytuacji osób rozwiedzionych żyjących w nowym związku charakter działania poprawnego metodologicznie i skutecznego, są okoliczności, które wprost dotyczą wiernych znajdujących się w takiej sytuacji i wpływają na ich działanie. Jako że okoliczności te determinują też w pewnym stopniu sytuację kanonicznoprawną poszczególnych wiernych, którzy po orzeczeniu rozwodu cywilnego usiłowali zawrzeć nowe małżeństwo, duszpasterz odpowiedzialny za rozeznanie sytuacji tych osób powinien uwzględnić te okoliczności w procesie oceny i w ferowaniu rozstrzygnięcia. Na wspomniane zróżnicowane okoliczności osoby zwraca w istocie uwagę sam papież Franciszek, kiedy wyróżnia przynajmniej siedem kategorii wiernych, którzy po rozpadzie małżeństwa znaleźli się w specyficznej i zarazem trudnej sytuacji [18]. Analiza AL pozwala ustalić następujące okoliczności osoby mające rzeczywisty wpływ na aktualną sytuację rozwiedzionych żyjących w nowym związku i stanowiące czynnik, który należy wziąć pod uwagę w podejmowaniu decyzji wieńczącej proces rozeznawania duszpasterskiego, o jakim jest tu mowa: Jawne nieliczenie się z zasadą nierozerwalności małżeństwa, publiczne obnoszenie się ze stanem grzechu, w jakim się trwa, i przedstawianie takiego stylu życia jako normy postępowania i rzeczywistości właściwej dla współczesnej epoki. Franciszek określa takich wiernych jako tych, którzy afiszują się z obiektywnym grzechem tak, jakby był częścią ideału chrześcijańskiego albo jakby chcieli narzucić coś innego od tego, czego naucza Kościół [19]. Eksponowanie własnego prawa do szczęścia połączone z kontestacją potrzeb psychicznych oraz podmiotowych praw potomstwa i innych krewnych. Autor AL mówi w tym przypadku o wiernych, którzy usiłowali zawrzeć małżeństwo po niedawnym rozwodzie, ze wszystkimi konsekwencjami cierpienia i zamieszania, które uderzają w dzieci i całe rodziny [20]. Stan swoistej „recydywy” oraz nieskrywanej kontestacji zasad nierozerwalności i jedności małżeństwa, kiedy po porzuceniu prawowitego małżonka lub rozpadzie małżeństwa wstępuje się w kolejne związki cywilne lub nieformalne. Papież Franciszek określa takich wiernych jako tych, którzy po wielekroć nie wypełnili swoich zobowiązań małżeńskich i rodzinnych [21]. Niedanie podstaw do odejścia małżonka i pełne determinacji staranie o utrzymanie małżeństwa przez stronę niesłusznie porzuconą [22]. Franciszek określa takie osoby jako te, które podjęły wielki wysiłek, aby uratować pierwsze małżeństwo, i doznały niesprawiedliwego porzucenia [23]. Wyłącznie kohabitacja osób, wspólne mieszkanie bez korzystania przez strony z praw należnych małżonkom, a zwłaszcza z aktów małżeńskich. W AL mówi się w tym przypadku o rozwiedzionych żyjących w nowych związkach, którzy jedynie mieszkają razem [24]. Usiłowanie zawarcia małżeństwa ze względu na dobro potomstwa pozostającego pod opieką strony, która żywi przekonanie, że wcześniej zawarte małżeństwo na forum kanonicznym było i pozostaje nieważne. Papież mówi w tym przypadku o wiernych, którzy zawarli nowy związek ze względu na wychowanie dzieci, często w sumieniu subiektywnie pewni, że poprzednie małżeństwo, zniszczone w sposób nieodwracalny, nigdy nie było ważne [25]. Nie budzące wątpliwości przekonanie stron o stanie grzechu, w jakim od lat trwają, połączone z czynnym udziałem w życiu Kościoła, świadectwem zgodnego życia w nowym związku, przykładnym wypełnianiem zadań rodzicielskich i głębokim przeświadczeniem, że ustanie tej nowej więzi spowodowałoby wiele zła. W AL jest tu mowa o osobach żyjących w drugim związku, który umocnił się z czasem, z nowymi dziećmi, ze sprawdzoną wiernością, wielkodusznym poświęceniem, zaangażowaniem chrześcijańskim, świadomością nieprawidłowości swojej sytuacji i wielką trudnością, by cofnąć się wstecz bez poczucia w sumieniu, że popadłoby się w nowe winy [26], gdy mężczyzna i kobieta, którzy dla ważnych powodów – jak na przykład wychowanie dzieci – nie mogą uczynić zadość obowiązkowi rozstania się [27]. Do szczególnych okoliczności osoby, jakie należy uwzględnić w przypadku dokonywania rozeznawania duszpasterskiego sytuacji określonych wiernych, którzy po orzeczeniu rozwodu cywilnego usiłowali zawrzeć małżeństwo, można też zaliczyć następujące:  dalsza i bliska przyczyna zawarcia małżeństwa, które się rozpadło; brak dopełnienia małżeństwa humano modo, stanowiący przesłankę do zwrócenia się do Biskupa Rzymskiego z prośbą o rozwiązanie małżeństwa ważnie zawartego a niedopełnionego; krótki czas pożycia małżeńskiego; bezpośrednie przyczyny rozpadu małżeństwa, w tym: niedojrzałość emocjonalna stron, niewierność małżeńska, różnica charakterów, styl życia nie do utrzymania w małżeństwie; sytuacja osoby porzuconej;stopień formacji chrześcijańskiej wiernych znajdujących się w sytuacji nieprawidłowej;zgorszenie publiczne wywołane rozpadem małżeństwa i usiłowaniem zawarcia nowego związku. Wymienione okoliczności osoby mogą mieć wpływ tak na przebieg procesu rozeznawania duszpasterskiego, jak i na kształt przedkładanych rozwiązań sytuacji nieregularnej, w jakiej znajdują się wierni, którzy po orzeczeniu rozwodu usiłowali zawrzeć małżeństwo. Nieuwzględnienie tych okoliczności w realizacji procesu rozeznawania tej nieregularnej i zarazem trudnej sytuacji może spowodować, że ewentualna pomoc duszpasterza i rozstrzygnięcia polegające na wskazaniu tym osobom sposobów odpowiedzenia Bogu i rozwoju duchowego [28] mogą okazać się nieadekwatne do szczególnej sytuacji tych wiernych, a nawet rodzić poczucie krzywdy, niezrozumienia i niesprawiedliwości.Drogi odpowiedzenia Bogu i rozwoju pośród ograniczeń adekwatne do okoliczności osoby Jak zaznacza papież Franciszek, rozeznanie [duszpasterskie zróżnicowanej sytuacji rozwiedzionych żyjących w nowym związku – J. K.] musi pomóc w znalezieniu możliwych dróg odpowiedzenia Bogu i rozwoju pośród ograniczeń [29]. Nie podlega dyskusji, że te drogi w każdym pojedynczym przypadku mogą być różne. Innymi słowy, działania o charakterze czysto ludzkim i religijnym wskazane przez duszpasterza osobom rozwiedzionym, które usiłowały zawrzeć małżeństwo, nie muszą być w każdym przypadku takie same. Jednym z podstawowych czynników determinujących owe możliwe i zarazem zróżnicowane formy aktywności religijnej i rozwoju duchowego „pośród ograniczeń” są wymienione wyżej okoliczności osoby. Jeśli chodzi o pierwsze trzy okoliczności osoby, wyszczególnione w punktach 1–3, to dla duszpasterza i wiernych, którzy po rozwodzie usiłowali zawrzeć małżeństwo, powinno być jasne, że nie jest to ideał, jaki proponuje Ewangelia dla małżeństwa i rodziny [30]. W konsekwencji duszpasterz odpowiedzialny za proces rozeznawania sytuacji wspomnianych osób powinien podjąć w tym przypadku stosowne działania, dzięki którym wierni ci mogliby na nowo usłyszeć Ewangelię i wezwanie do nawrócenia31, naprawić wyrządzoną krzywdę [32], podjąć jakiś sposób uczestniczenia w życiu wspólnoty [kościelnej] [33] i okupić swe grzechy uczynkami sprawiedliwymi [34].
 Wierni wymienieni w punktach 1–3, 5–11 i 13–14 nie mogą – jak podkreśla Franciszek – domagać się, by uczyć katechizmu czy przepowiadać [35] słowo Boże w kościele lub kaplicy w imieniu Kościoła36. Duszpasterz nie może im też udzielić absolucji i dopuścić do komunii świętej, dopóki osoby te nie wypełnią warunków, jakie w tym przypadku przewiduje prawo partykularne [37]. Wszystkie osoby wyliczone w punktach 1–14, z wyłączeniem tych, o których jest mowa w punkcie 9, nawet gdyby ich działanie stanowiło bezpośrednią i zawinioną przyczynę nieważności małżeństwa, mają prawo zaskarżenia ważności swojego małżeństwa przed kompetentnym sądem kościelnym. W zależności od okoliczności, o jakich mowa w punktach 8, 10 i 11, osoby te powinny wnosić o poprowadzenie postępowania sądowego o orzeczenie nieważności małżeństwa w trybie zwyczajnym lub skróconym. W tym ostatnim przypadku duszpasterz powinien uprzedzić strony, że ich wniosek musi być jednomyślny i poświadczony przez obie strony, a skarga ma być poparta szczególnie oczywistymi argumentami [38]. Duszpasterz odpowiedzialny za przeprowadzenie procesu rozeznawania sytuacji osoby rozwiedzionej żyjącej w nowym związku, o jakiej mowa w punkcie 9, z chwilą uzyskania informacji o fakcie niedopełnienia małżeństwa, które się rozpadło, powinien zaproponować takiej osobie przedłożenie do Biskupa Rzymskiego prośby o łaskę dyspensy od małżeństwa zawartego a niedopełnionego [39]. Jest zrozumiałe, że osoba taka może przedstawić wspomnianą prośbę wyłącznie wtedy, gdy potrafi dowieść niedopełnienia małżeństwa, wskazać przyczynę niedopełnienia i określić słuszną przyczynę udzielenia dyspensy.  Osoby, o jakich mowa w punkcie 7, i wszyscy pozostali rozwiedzeni żyjący w nowym związku oraz znani z podejmowanych dzieł pokuty, miłosierdzia i apostolatu nie mogą – jak uważa Franciszek – domagać się stawiania swoich pragnień ponad dobro wspólne Kościoła [40]. Innymi słowy, duszpasterz, który usiłuje rozeznawać ich trudną sytuację, nie może szybko zgodzić się na „wyjątki” lub zapewnić takim wiernym przywileje sakramentalne w zamian za przysługi [41]. Jeśli nawet osoby takie szczerze żałują za zerwanie węzła małżeńskiego i czynią wiele dobra, to zarówno one same, jak i duszpasterz nie mogą przemilczeć faktu, że z chwilą wejścia w nowy związek znajdują się one w sytuacji publicznego i trwałego cudzołóstwa [42]. Jeśli mowa o okoliczności wymienionej w punkcie 12, to należy mieć na względzie wszelkie czynniki determinujące aktualną sytuację materialną, psychiczną i prawną osoby porzuconej, w tym np. stan zupełnego opuszczenia, popadnięcie w nędzę, depresję, kłopoty w zakresie wychowania potomstwa, poczucie doznanej krzywdy itp.  Rozeznawanie sytuacji osób rozwiedzionych żyjących w nowym związku tylko wtedy można określić jako autentycznie chrześcijańskie, gdy nie będzie ono przemilczać niesprawiedliwości, powodować szkody, pobłażać aktualnie dokonującemu się złu, deptać podmiotowe prawa osób. Stosowne działania podejmowane w następstwie wspomnianego rozeznawania mają też służyć „leczeniu ran” [43], naprawieniu niesprawiedliwości, zaradzeniu złu, zapewnieniu pomocy psychologicznej i prawnej.
 Jeśli chodzi o okoliczność osoby wyszczególnioną w punkcie 13, to duszpasterz, który dokonuje rozeznania sytuacji rozwiedzionych żyjących w nowym związku, powinien bezwzględnie wziąć pod uwagę stopień formacji ludzkiej i religijnej takich wiernych. W praktyce powinien on postępować w myśl następującej zasady: im mniejsza jest świadomość niemoralnego charakteru przeprowadzonego rozwodu i wyrządzonych przezeń szkód [44], tym większy powinien być jego wysiłek zmierzający do skłonienia takiej osoby do towarzyszenia mu w modlitwie „o łaskę nawrócenia” [45]. Jakkolwiek sam rozwód cywilny, przynajmniej w niektórych środowiskach, nie budzi dzisiaj większego zdziwienia, to rozpad danego małżeństwa oraz usiłowanie wstąpienia przez osobę rozwiedzioną w nowy związek mogą wywołać zło, o jakim mowa w punkcie 14. Zgorszenie, stanowiąc zachowanie, które prowadzi drugiego człowieka do popełnienia zła46, może stać się w istocie bliższą lub dalszą przyczyną poważnego wykroczenia osób trzecich, degradacji ich obyczajów, a także rozkładu życia religijnego rozbitej rodziny. Duszpasterz, który rozpoznaje sytuację rozwiedzionych żyjących w nowym związku, powinien pamiętać, że osoba, której działanie doprowadziło kogoś trzeciego do popełnienia zła, jest winna tego zgorszenia i odpowiedzialna za zło, jakie spowodowała. Uwagi końcowe Okoliczności osoby nadają każdej sytuacji nieregularnej, o jakiej mowa w AL nr 301, charakter szczególny. Taki niepowtarzalny i zarazem z natury swej trudny przypadek [47] osób rozwiedzionych żyjących w nowym związku, osób, które wszak też mają swoje miejsce w Kościele, dla duszpasterza stanowi wyzwanie, by im pomóc rozwiązać ten problem tak, aby wierni ci poczynili jak największe postępy w drodze do świętości pośród [swoich – J. K.] ograniczeń. Brak postulowanego przez papieża Franciszka odpowiedniego rozróżnienia, ze spojrzeniem, które „dobrze rozeznaje sytuacje”, niedostrzeżenie wymienionych wyżej indywidualnych okoliczności i nieuwzględnienie ich istnienia w procesie rozeznawania sytuacji rozwiedzionych, którzy usiłowali zawrzeć małżeństwo, może tylko przynieść szkodę duchową tym wiernym i ich otoczeniu. Duszpasterz, który ma wolę przeprowadzenia właściwego rozeznania sytuacji osób rozwiedzionych żyjących w nowym związku, nie może zignorować tego ważkiego czynnika. Rozmawiał Piotr Koźlak CSsRHomo Dei 2/2018 


ks. Piotr Śliżewski Boskie poczucie humoru

Głos Ojca Pio

fBJeśli chcesz rozbawić Pana Boga, powiedz Mu o swoich planach. Denerwujące słowa. Może i brzmią one pobożnie, ale nieźle zbijają z tropu. Czy mamy nie myśleć o przyszłości? Nigdy w życiu! Dobrze jest mieć jakąś taktykę „na później”. Gorzej, gdy za bardzo się do niej przywiązujemy i nie dopuszczamy możliwości, by było inaczej. Wtedy zawsze się zdziwimy. W końcu nie jesteśmy w stanie przewidzieć tego, co nastąpi. Tak prowadzi Pan Bóg
Wydaje mi się, że można słowa z wprowadzenia rozbudować o kolejny wątek: „Chcesz mieć dobry kabaret? W takim razie zobacz, jak prowadzi cię Pan Bóg”. Nie oznacza to oczywiście, że Bóg robi sobie z człowieka żarty. W tej myśli chodzi raczej o wyjątkową umiejętność Wszechmogącego do „pisania prosto po krzywych liniach naszego życia”. Boskie poczucie humoru nie polega na opowiadaniu kawałów, które rozbawiają cały świat. Bóg nie jest radosny dlatego, że w Piśmie Świętym zapisano humorystyczne sytuacje, które mimowolnie wyginają kąciki naszych ust i malują na twarzy uśmiech. Bóg jest żartobliwy i wesoły dlatego, że ma dystans do życia i potrafi spojrzeć na napotykane trudności z przymrużeniem oka. Ta umiejętność wynika z faktu, że jest Bogiem, czyli zna wszystko od podszewki. Nic Go nie zaskoczy, więc nie przejmuje Go zanadto, gdy sprawy toczą się nie zawsze tak, jak należy. Wie, że do celu dochodzi się przeważnie o wiele dłuższą i niestandardową drogą, niż ta, którą planowało się na początku. Gdy przejrzymy Pismo Święte, znajdziemy wiele fragmentów, które potwierdzają, że Bóg posługuje się niekonwencjonalnymi metodami. Rekrutacja „wybranych”, proroków czy apostołów, była przezabawna. Nikt inny nie wybrałby takiego zestawu pomocników, tylko Ten, który wie, że jest w stanie nawet w najtrudniejszych sytuacjach „spaść na cztery łapy”. Bóg jest radosnym ryzykantem. Trafnie ubrał to w słowa św. Paweł: „Moc bowiem w słabości się doskonali” (2 Kor 12,9). Czy ten cytat nie stanowi najlepszego dowodu na uśmiech Boga nawet w obliczu trudności? Rozważmy kilka biblijnych historii, które szczegółowo pokażą charakter boskiego humoru. Twarz nowego przymierza

Pierwszą osobą, z którą Bóg zawarł przymierze, był Noe. Jak by nie patrzeć, było to wielkie wyróżnienie. Nikt do tamtej pory nie miał możliwości podjęcia tak bliskiej współpracy z Bogiem. Do takiej misji musiał być wybrany człowiek wyjątkowy. W Księdze Rodzaju czytamy, że kiedy Bóg zaobserwował wielką niegodziwość ludzi na ziemi i pożałował decyzji o ich stworzeniu, a tylko o Noem miał dobre zdanie. Autor natchniony zapisuje: „[Tylko] Noego Pan darzył życzliwością” (Rdz 6,8), bo był to „człowiek prawy, wyróżniał się nieskazitelnością wśród współczesnych sobie ludzi; w przyjaźni z Bogiem żył Noe” ( Rdz 6,9). Opis ten brzmi sielankowo, jednak nie w pełni charakteryzuje Noego. Nie był on idealnym człowiekiem. Skoro miał się stać „twarzą” nowego przymierza, oczekiwało się od niego pełnej odpowiedzialności, by móc na nim polegać. Niby wszystko na to wskazywało, ale… Noe lubił zaglądać do kieliszka (tradycja biblijna (Rdz 9,20) przypisuje Mu założenie pierwszej winnicy: „był rolnikiem i […] pierwszy zasadził winnicę”). Autor biblijny relacjonuje przypadek, kiedy Noe tak dużo wypił, że nagi leżał w namiocie i nie przykrył swojej nagości nawet wtedy, gdy do namiotu wszedł jego syn, Cham. Później nie pamiętał także tego, co działo się w namiocie. Nie podziękował Semowi i Jafetowi za to, że uratowali jego godność poprzez nałożenie płaszcza. A takie podziękowania by się przydały, ponieważ interwencja synów została przeprowadzona z niezwykłym szacunkiem: by nie widzieć nagości Noego, weszli oni do namiotu tyłem. Ta sytuacja pokazuje, że Bóg ma naprawdę ciekawe poczucie humoru. Osobę, która nie stroni od alkoholu, wybrał do tego, by wprowadziła nowe zasady moralne. Czy było to sensowne? Czy sam Noe mógł mieć wystarczający autorytet, bojąc się, że gdy będzie zbyt wiele wymagał, to ludzie zaczną go wyzywać od starego alkoholika? Menadżer Narodu Wybranego

Kolejną ciekawą postacią Starego Testamentu był Abraham. Zdecydowanie nie pasował na „menadżera tworzącego się Narodu Wybranego”. Po pierwsze, był bardzo starym człowiekiem. Patrząc na jego kandydaturę, trzeba by uczciwie powiedzieć: „starych drzew się nie przesadza”. Bóg zdecydował inaczej. Zamiast wybrać gibkiego młodzieniaszka, który zaskakiwałby wszystkich charyzmą, zadecydował, że siedemdziesięciopięcioletni Abraham będzie ojcem wielkiego narodu. To jeszcze nie koniec nadzwyczajności tej historii. Gdy Abraham miał 99 lat, Bóg obiecał mu bardzo liczne potomstwo. Problem tkwił jednak w tym, że Abraham ze swoją żoną Sarą nie mieli jeszcze ani jednego potomka. Taka obietnica wobec bezpłodnych ludzi mogła jedynie śmieszyć. No i śmieszyła. Autor Księgi Rodzaju pisze o Sarze: „Uśmiechnęła się więc do siebie i pomyślała: «Teraz, gdy przekwitłam, mam doznawać rozkoszy, i mój mąż starzec?»” (Rdz 18,12). Jednak śmiech Sary nie był w tej historii ostatnim uśmiechem. Bóg pozwolił urodzić się Izaakowi dokładnie w zapowiedzianym czasie. Aż by się chciało powiedzieć: „Bóg się śmieje ostatni”. Z tych pozornie „zabawnych Bożych obietnic” wynika jeden bardzo ważny wniosek: Wszechmogący ma cudowne poczucie humoru. Dosłownie i w przenośni… Lider Narodu Wybranego
Nieprzeciętnym człowiekiem Starego Przymierza był Mojżesz. To on został wybrany przez Wszechmogącego na lidera, który miał wyprowadzić Naród Wybrany z Egiptu. Bóg objawił mu się w płonącym krzewie. W trakcie tej nadzwyczajnej, prywatnej audiencji, Mojżesz dowiedział się, jak nazywa się Bóg. „Jestem, który Jestem” – usłyszał. Nikt wcześniej nie rozmawiał tak z Bogiem. Został więc wyróżniony. Czym sobie na to zasłużył? Czy był szczególnie ułożonym człowiekiem? Zdecydowanie nie. W Księdze Wyjścia przeczytamy opis wydarzenia, który mówi o porywczym charakterze Mojżesza. Gdy zobaczył Egipcjanina bijącego Hebrajczyka, rozejrzał się na wszystkie strony i widząc, że pozostanie bezkarny, dokonał samosądu. Na dodatek, by ukryć zbrodnię, zakopał ciało w piasku. Słowem, nie było to działanie w afekcie, tylko zaplanowane wcześniej morderstwo. Co więcej, Mojżesz odmówił, gdy Bóg potrzebował jego pomocy. A przecież wystarczyłoby, żeby zaprezentował wolę Boga Izraelitom i faraonowi. Jak jeszcze zgodził się powiedzieć o niej pobratymcom, tak wymawiał się, by nie pójść z trudną wieścią do faraona. Co miał na swoje usprawiedliwienie? Własne ograniczenie: Mojżesz się jąkał. Sprzeczając się z Bogiem, powiedział: „Jeśli Izraelici nie chcą mię słuchać, jakże faraon będzie słuchał mnie, któremu mówienie sprawia trudność?” (Wj 6,12). We współpracy Mojżesza z Bogiem znowu widać boski uśmiech. Do niezwykle ważnego zadania nie został powołany superbohater. Zamiast dobrze wyszkolonego „kierownika spraw Bożych” na czele pozbawionego nadziei tłumu Izraelitów stanął „porywczy jąkała”. Czy nie lepiej byłoby pozbyć się wielu problemów poprzez profesjonalnego przewodnika? Nie. Bóg wie lepiej. On nie chce, by było gładko. Dla Boga prościej wcale nie znaczy lepiej. Ekipa ewangelizacyjna

W Nowym Testamencie również mamy do czynienia z wieloma „zabawnymi” wyborami Zbawiciela. Gdybyśmy mieli oceniać sprawę „po ludzku”, trzeba by ze smutkiem powiedzieć, że Jezus nie przygotował dobrej ekipy do ewangelizacji. Prawie żaden z apostołów nie nadawał się do pełnienia roli krzewiciela wiary. Większość z nich należała do grupy niewykształconych rybaków, który to zawód nie cieszył się w społeczeństwie dobrą opinią. Nie wypadało, by tacy ludzie zajmowali się rzeczą najważniejszą, czyli kwestią głoszenia Ewangelii. Jezus powinien bardziej się postarać. W przypadku Mateusza Chrystus już całkowicie przeszedł samego siebie. O ile na rybaków możemy przymknąć oko, tak decyzja, by z celnika zrobić apostoła i ewangelistę, przeszła najśmielsze oczekiwania. Mateusz był urzędnikiem państwowym, który współpracował z okupantem. Nie lubiano go, ponieważ przez Żydów był odbierany jako wróg ojczyzny. Poza tym z racji wykonywanego zawodu miał okazję do tego, by sobie dorobić na czyjejś biedzie. To całkowicie psuło jego reputację. Do tego powszechnie pogardzanego człowieka Jezus powiedział: „Pójdź za Mną!”. A przecież wiedział, kim jest Mateusz, ponieważ powołał go w chwili, gdy ten znajdował się w komorze celnej. Zapewne zwerbowani dotąd apostołowie mówili, że tak nie wypada. Oczami wyobraźni widzę ironiczny uśmieszek jednego ze słuchaczy Jezusowych nauk, który wymamrotał: Działając w ten sposób, nie będziecie głosić ewangelii, tylko ją ograniczać. Z takimi ludźmi się nie współpracuje… Jezus tymczasem nie bał się tego typu oskarżeń. Wiedział, że opinia to kwestia względna. Potęga ewangelii leży w łamaniu barier, nie zaś w szufladkowaniu ludzi, by przypadkiem nie narazić się na obraźliwe komentarze. Zresztą Bóg nie tylko zapraszał specyficznych ludzi do tworzenia historii zbawienia, ale wybierał także miejsca niepasujące do koncepcji wszechmocy i cudowności. Czy jakikolwiek Bóg zgodziłby się na to, by Jego syn urodził się w stajni między zwierzętami? Czy chciałby, by jako dziecko uciekał przed krwiożerczym władcą do Egiptu? Czy Bóg-Człowiek według idealnej koncepcji powinien wychowywać się na peryferiach Cesarstwa Rzymskiego zamiast w centrum Imperium Rzymskiego, na dworze cezara? Moglibyśmy zadać setki takich pytań. W nich wszystkich widać uśmiechniętą twarz Boga, który mówi, że jest potężny, czyli taki, który nie angażuje się w tendencyjne rozwiązania. ks. Piotr ŚliżewskiGłos Ojca Pio [112/4/2018] 


Barbara Cabała.

W winie dzikość, w winie prawda, ale w wodzie zdrowie.

Napoje zawierające alkohol towarzyszą nam niemal od zarania istnienia ludzkości. W najstarszych zapisanych dokumentach można znaleźć informacje o uprawie winnej latorośli od przeszło 4 tysięcy lat p.n.e. w Azji Mniejszej, później w Egipcie, południowej Europie i Chinach oraz o warzeniu i piciu piwa w Mezopotamii. Eposy Homera dowodzą uprawy winorośli i rozpowszechnienia wina w krajach wschodniej części basenu Morza Śródziemnego. Piwo było codziennym napojem, cenionym przez Gotów, Germanów i Słowian znad Warty i Odry. Warzono go początkowo głównie w domach i klasztorach, później w browarach. W XV w. w kilkutysięcznym Krakowie piwo produkowało aż 25 browarów, a szynki z charakterystyczną wiechą nad wejściem były niemal na każdej uliczce. Ale już wcześniej – jak świadczą dokumenty z XII w. – uprawiano na ziemiach polskich przyklasztorne winnice i zapewne owoce tej uprawy wykorzystywane były nie tylko do wyrobu win mszalnych. Zwyczaj picia wina zaczął się upowszechniać wśród szlachty dopiero pod koniec XVI w., wypierając miody pitne i przeznaczone dla gminu piwo. Były to oczywiście wina importowane: francuskie, włoskie, hiszpańskie, reńskie, a od XVII w. najwyżej ceniono wina węgierskie, wlewające się do Polski wraz z węgierskimi żakami. Zaczęto też zapominać o słynnych miodach staropolskich – kapucyńskim i dębniaku, syconych w miodosytniach według specjalnych receptur, aby były dobrze uwarzone, wystałe i klarowne oraz w miarę przyprawione korzeniami. Acz to właśnie w tym czasie książę biskup warmiński Ignacy Krasicki w Monachomachii napisał: Miód dobrym myślom żywości udziela Wino strapione serce rozwesela. Znana też była już od XIII w. w Europie okowita – mocna wódka pędzona początkowo z wina i uważana za lek; później nazywano ją gorzałką (gorzałe wino), wreszcie wódką. Paradoksem wydaje się jej nazwa: pochodzi ona z łacińskiego aqua vitae, czyli woda życia. Późniejsze wieki pokazały, jak zgubna dla człowieka może być ta woda życia. Jak więc widać, ludzkość od zarania swych dziejów piła, aczkolwiek nikt wtedy nie mówił o alkoholizmie ani o chorobie. Alkohol pojawiał się już przy narodzinach nowego członka społeczności, którego przyjście na świat należało przecież uczcić radośnie. A potem ileż było sytuacji, w których kufle piwa, lampki wina, garnce miodu pitnego i kieliszki wódki wywoływały w uczestnikach biesiady wzruszenia, uczucia rozweselenia i lekkości, rozluźnienia i ekscytacji, ale też irytacji, gniewu, agresji, rozpaczy, lęku… Początkowo szukano w niewielkich ilościach alkoholu uśmierzenia bólu, niepokoju, trosk. Alkohol pozwalał zapomnieć o kłopotach, przenosił w lepszy świat własnych wyobrażeń o sobie, nakłaniał do zabawy. Ale też rozpalał głowy, prowadząc do bijatyk i burd. Nie na darmo przecież stara rabinacka przypowieść głosi, iż Szatan zakopał pod korzeniami pierwszej winorośli, zasadzonej przez Noego po potopie na górze Ararat, lwa, owcę i wieprza; dlatego człowiek czerpie z wina dzikość pierwszego, łagodność drugiego i skłonność do tarzania się w błocie tego trzeciego zwierzęcia. Obserwacja zachowań coraz częściej sięgających po mocną okowitę i upijających się na umór szlachciców i chłopów była zapewne powodem słów renesansowego poety Sebastiana Klonowica: Nie wiem, zaiste, kto w pierwszej osnowie Ognisty napój wymyślił w gorzelnie? Kto jest ów zbrodniarz? I jako się zowie? By go przekleństwu oddać nieśmiertelnie… Ktoś nieprzyjazny – Szatan mu na imię. W kilka wieków później wtórował mu Władysław Anczyc: Już to w tej gorzałce moc szatańska taka, Z porządnego człeka zrobi wnet pijaka; Przestajmyż pić wódkę, Polacy, włościanie, A naszym zamysłom pobłogosław, Panie! I było nad czym biadać. Wspaniałe czasy renesansu, w których upijanie się na umór nie należało do dobrego tonu, a miłośników okowity społeczeństwo odrzucało jako pokaranych przez Boga grzeszników, już dawno minęły. Wódka służąca początkowo jako lek ziołowy, od XVII w. zawładnęła ludźmi jak prawdziwy narkotyk, wydobywając z nich brutalność i rozwiązłość, odkrywając drapieżność natury ludzkiej, nakłaniając do porywania się na rzeczy wielkie, ale i okrutne. Za czasów saskich patologiczne upijanie się było już nie rozrywką, ale normą – stało się w Polsce stylem życia. Po czasach saskich dawno pamięć przeminęła, ale niestety smutny spadek tamtych wieków pozostał w nas: nadal jesteśmy narodem pijącym w nadmiarze. I chociaż dzisiaj już wiemy, że problem trunkowego uzależnienia nie jest wymysłem naszych czasów, a alkoholizm to choroba, trudno nam idzie leczenie się z tego nałogu. Winorośl dana nam przez Boga jak wszystkie inne dary ziemi dla naszego dobra, została wykorzystana niezgodnie z jej pierwotnym przeznaczeniem. Niewielkie dawki alkoholu mogą mieć przyjemne, a nawet lecznicze działanie – wszak czysty spirytus stanowi składnik wielu leków. Alkoholowa rzeka W Biblii znajdziemy wiele wersów mówiących nie tylko o uprawie winnej latorośli, ale też o pożytkach i skutkach używania napoju z niej pochodzącego. W Drugiej Księdze Machabejskiej (15, 39) czytamy: Mało bowiem wartości ma picie samego wina, a tak samo również wody, podczas gdy wino zmieszane z wodą jest miłe i sprawia wielką przyjemność. Psalm 104 to uwielbienie Boga również za wino, co rozwesela serce ludzkie (w. 15). W weselu chleb swój spożywaj i w radości pij swoje wino – radził Kohelet (9, 7). Daj sycerę skazańcom, a wino zgorzkniałym na duchu: niech piją, niech nędzy zapomną – podpowiada Księga Przysłów (31, 6-7). A podczas wesela w Kanie Galilejskiej Jezus przemienił wodę w wino, kiedy tego napoju dla gości weselnych zabrakło (por. J 2, 1-11). W wielu wersach Biblii znaleźć możemy przestrogę przed nadmiernym piciem. Wino i moszcz odbierają rozum – ostrzegał prorok Ozeasz (4, 11). Popada w nędzę, kto lubi hulanki, nie wzbogaci się, kto lubi (…) wino – alarmuje Księga Przysłów (21, 17). Robotnik pijak nie zbogaci się (…) Wino i kobiety wykoleją mądrych – wtóruje autor Mądrości Syracha (19, 1.2). Podobnie upomina ojciec młodego Tobiasza (4, 15): Nie pij wina aż do upicia się i niech pijaństwo nie idzie z tobą w drogę. Znamienne są słowa zamieszczone w księdze Mądrości Syracha (31, 25-30): Przy piciu wina nie bądź zbyt odważny, albowiem ono zgubiło wielu. Jak w kuźni próbuje się twardość stali zanurzając ją w wodzie, tak wino doświadcza serca zuchwalców przez bójkę. Wino dla ludzi jest życiem, jeżeli pić je będziesz w miarę. Jakież ma życie ten, który jest pozbawiony wina? Stworzone jest ono bowiem dla rozweselenia ludzi. Zadowolenie serca i radość duszy daje wino pite w swoim czasie i z umiarkowaniem. Udręczeniem dla duszy jest zaś wino pite w nadmiernej ilości wśród podniecenia i zwady. Pijaństwo powiększa szał głupiego na jego zgubę, osłabia siły i sprowadza rany. Dostępność tego “uzależniacza”, jego początkowo pozytywny wpływ na człowieka sprawiają, iż zaczynamy coraz częściej szukać za jego pomocą sposobu na rozwiązanie swoich problemów: uśmierzenia lęku, niepokoju, nieporadności, rozgoryczenia, niepewności. Nadużywając alkoholu, chcemy osiągnąć poprawę nastroju, zmodyfikować sferę emocjonalną – alkohol ułatwia nam kontakty z ludźmi, uzyskujemy lepszy, choć zafałszowany obraz samego siebie, budujemy coraz więcej iluzji na swój temat. Początki picia są więc pozytywne w naszym subiektywnym odbiorze. Ale wino jest zdradliwe: początkowo jest przyjacielem, potem staje się wrogiem (Thomas Fuller). Z każdym następnym kieliszkiem będzie coraz gorzej dla nas. Alkohol staje się głównym sposobem wywoływania uczuć: od poczucia siły i zadowolenia z siebie do poczucia wstydu i winy, od euforii do brutalności. Huśtawka nastrojów sprawia, że sięgamy po następny kieliszek, i jeszcze po następny… żeby nic nie czuć; ale coraz trudniej jest osiągnąć ukojenie… Nasilają się kłopoty w stosunkach z ludźmi, przypadkowe kontakty powodują dotkliwe straty – stajemy się ofiarami pobić, kradzieży, gwałtów; ze strachu coraz częściej uciekamy w samotność. Aż nadchodzi ten moment, kiedy uświadamiamy sobie, że staliśmy się alkoholikami. I jeżeli mamy dość siły, wiary i wsparcie w bliskich, rozpoczynamy mozolną drogę wspinania się na nowo na powierzchnię życia. A potem jeszcze batalia o wytrwanie w trzeźwości. Tak napisał o tym F. von Bodelschwing: Kiedy spotkasz uratowanego alkoholika, masz przed sobą bohatera. Czyha w nim bowiem uśpiony wróg śmiertelny. On zaś trwa obciążony swą słabością i kontynuuje mozolną swą drogę przez ten świat, w którym panuje kult picia, wśród otoczenia, które go nie rozumie, w społeczeństwie, które sądzi, że ma prawo z żałosną nienawiścią spoglądać na niego z góry, jako na człowieka pośledniejszego gatunku, ponieważ ośmiela się on płynąć pod prąd alkoholowej rzeki. Kiedy spotkasz takiego człowieka – wiedz, że jest to człowiek w bardzo dobrym gatunku. Więc chociaż – w winie radość, zadowolenie, prawda, my pozostańmy przy czystej zdrowej wodzie…

Barbara Cabała Posłaniec Serca Jezusowego 8/2013